Zaznacz stronę

Nastał taki wieczór, w którym przychodzi mi ochota na posłuchanie muzyki.

Dzień nie należał do lekko przemijających, stałe szarpanie się z problemami. Do tego makabryczne odgłosy w zakładzie produkcyjnym przeze mnie nadzorowanym, monotonny huk przenikający czaszkę i wiercący mózg jak wiertarka udarowa.

Nie dziwota, że teraz w ciszy panującej w mojej pracowni mam komfort rozkoszowania się dźwiękami, które są mi przyjazne i relaksujące rozdygotane nerwy. Zaznaczam, że nie wszystkie utwory zakwalifikować można do krainy łagodności. Przykładowo taki zespół „Zdrój Jana” serwował psychodeliczną muzykę, która raczej powoduje wzrost aktywności niż uspokojenie. „Anuncjata”, „Kiedy będę żałował” czy „Rdest” są utworami, które nie każdy polubi. Mnie przypominają młodość, szalone lata przełomu 60/70 XX wieku.

Od takiej, nie boję się stwierdzić, kakofonii, przeszedłem do „Duetu kwiatów” z opery Lakmé, znanej kompozycji Delibes’a. Potem „Greensleeves” w wykonaniu Oliwii Newton-John i kilka innych muzycznych zachcianek.

Tak odpoczywam po nerwowym dniu, a równocześnie szykuję się do następnego. Oby lepszego!