Poniedziałkowe szaleństwo zwykle jest do wytrzymania. Dzisiaj też jakoś zawału nie dostałem, chociaż chyba byłem bliski. Po pracy ucieczka od spraw przyziemnych do literackich skończyła się krótką drzemką w fotelu przed komputerem.
W takich niepozbieranych okolicznościach nietrudno było mi przystać na Agnieszki propozycję wybrania się na zakupy. Coś na grzbiet nowego albo buty do pospacerowania podczas planowanego wypadu na Mazury. To „coś” miało być dla niej, ale wyszło jak zwykle. Kupiłem sobie ładną kamizelkę pikowaną, marzyłem o takiej.
Teraz zadowolony siedzę sobie i mogę stwierdzić, że jeśli nie wolno chwalić dnia przed zachodem, to zanim Słońce zajdzie, nie mogę również psioczyć, że poniedziałek jest dniem nie do zniesienia.