Zaznacz stronę

Coraz częściej z radością witam weekendy. Jeszcze nie tak dawno miałem do dni wolnych od pracy stosunek obojętny. Nie aż tak, żeby mi było wszystko jedno, ale uczestnictwo w tygodniowym czasie pracy sprawiało mniej negatywnych odczuć.

Nic tak nie męczy jak niepewność i tu wcale nie chodzi o labilność decyzji w wymiarze codzienności, ale nawet krótkie chwile stają się zagadką bez konkretnej odpowiedzi.

Zwykle lubiłem wyzwania twórcze i te bardziej przyziemne, które wymagały szybkich przemyśleń, a jeszcze szybszych decyzji i wykonawstwa. One jednak miały inny charakter niż obecne sytuacje w pracy. Wiedziałem co mam robić, jak się zachować, jak wybrnąć z sytuacji. Obecnie też wiem, ale działania są takiego kalibru, że chciałoby się kogoś palnąć w łeb. Walka z głupotą i dyletanctwem niejednokrotnie przerasta bariery mojej cierpliwości. Dlatego cieszę się piątkowym wieczorem, czuję się wyluzowany, a problemy odfruwają jak nietoperze na nocne łowy.