Zaznacz stronę

Jak tak dalej będą się miały sprawy mojego zdrowia, to zakończę wpisy wrześniowe konkluzją, że były to słowa z łoża boleści. Mam już dosyć utyskiwań, sam jestem na siebie zły, bo nie jest mi w smak taka sytuacja, ale co zrobić, trzeba jakoś przetrwać, chorować, oszczędzać się i mieć nadzieję na lepszą przyszłość.

Nie wiem w jaki sposób mierzyć nadzieję, nie wynaleziono skali mogącej dać porównanie. Jasne, że nadzieja jest pojęciem abstrakcyjnym, ale chciałoby się posiadać skalę, która dałaby orzeczenie, czy jest jeszcze jej chociaż odrobina, czy już zaczyna się porażka.

Tak dywaguję, piszę bzdury, bo chcę czymś się zająć, o czymś rozmyślać i zapomnieć, że ból jak nieodłączny wróg pożera moją nadzieję na lepsze jutro. Zaczynam bać się nocy, truchleję na samą myśl o wstawaniu z pościeli. Odchodzi ode mnie pewność siebie, bo czuję, że nie zupełnie moja dusza jest w stanie przeciwstawić się dolegliwościom. Brzmi to pesymistycznie, ale nie upadam na duchu, jedynie relacjonuję rzeczywistość.