Zaznacz stronę

Grzebiąc w pamięci komputera znalazłem takie opowiadanko.

Na wernisażu

Dwie koleżanki, bywałe na imprezach kulturalnych zjawiły się na wernisażu. Jako znawczynie sztuki prowadziły stosowne rozmowy:`
– O! Spójrz jak się ta lafirynda ubrała!
– Cycki zaraz jej same z dekoltu wyjdą!
– Zrobiła je sobie niedawno, silikonowa piękność! Lepiej by w pysk zainwestowała, bo wygląda jak ugór po orce!
– Jeszcze się taki mistrz nie narodził, co by ją upiększył. Jej potrzeba raczej teoria Darwina!
– Patrzeć na to nie mogę – to mówiąc odwróciła się tyłem i dodała:
– A spodnie opięte, że jej w gruby zadek wchodzą. Rzygać się chce, stare pudło…
– Zamknij się, bo podchodzi do nas – ostrzegła przyjaciółkę, a jej chichot przerodził się w sztucznie szczery uśmiech.
– Och! Jaka niespodzianka – powiedziała złośliwym tonem do obgadywanej.
– To ja jestem zaskoczona, bo nigdy was nie widziałam na wernisażach – odpowiedziała szczerząc zęby.
– Prawda, my normalnie chodzimy do lepszych galerii.
– O! I wpuszczają was? – jad wylewał jej się z ust obficie ubarwionych. Jak wrażenia z wystawy?
– Bardzo, bardzo korzystnie wyglądasz – powiedziała głośno, a potem szeptem, ale takim, żeby wszyscy słyszeli:
– Idź do toalety, bo ci się oko rozmazało.
Kiedy tamta poszła koleżanka powiedziała zdziwiona:
– Przecież miała makijaż w porządku, kiedy wróci zabije cię!
– Nie zabije, bo po drodze zacznie grzebać w oku i rozpaprze te zwały tuszu. Olej ją. Napijmy się wina.
– Pewnie znowu kupili najtańsze, cienkie siki.
– Siki, nie siki, ale darmowe.
– Ciasteczka są czymś posypane, czy może to jest kurz?
– Na tamtych jest pleśń, bo chyba nie lukier? – ugryzła. No, nawet niezłe, zasłoń mnie kochana, wezmę trochę do domu.
Długimi szponami uchwyciła sporą garść i szybko wsypała do przygotowanego wcześniej woreczka.
– Ej, jest prezes, a ten z kim przyszedł?
Przyjaciółka odwróciła głowę energicznie.
– To przecież jego sekretarka.
– Niezła kobitka, ale on mógłby po pracy raczej z żoną się pokazywać.
– Z żoną chodzi na pogrzeby.
Specjalnie przybliżyły się do prezesa i ostentacyjnie przywitały.
– A gdzie szanowna małżonka? Chora biedaczka?
– W sanatorium – odparł chłodno, wyraźnie niezadowolony z tego spotkania zaczął dyskretnie dryfować w innym kierunku.
– Poczekaj! Jak przyjedzie pierwsza jej opowiem, że się dobierasz do podwładnej. Don Juan się znalazł, trzydziestki podszczypuje. Wstydu nie ma – powiedziała zdegustowana, gdy tylko się oddalił.
– Wiesz, która jest godzina! Spóźnimy się na serial – koleżanka złapała się za głowę.
– Idziemy stąd, zabierz jeszcze tylko folder. Cholera, nawet nie wiem czyj to jest wernisaż!