Zaznacz stronę

Szukam materiałów w kompie i wpadam na stare teksty:

Ofiary transformacji

Bronek, przedsiębiorca budowlany zamknął samochód na parkingu przed delikatesami w Zbrosławicach. Rzucił mu się w oczy młody człowiek często czający się za winklem sklepu. Ubrany w stare, sprane dresowe łachy kupione w sklepie ze starzyzną, a może podarowane przez kogoś miłosiernego, bardziej z wyglądu przypomniał widmo niż żywą, realną istotę. Twarz miał jakby wypłukaną. Nieładnym, ale trafnym określeniem takiej powierzchowności jest świński blondyn. Znany wszystkim tubylczy powsinoga stanowił typ człowieka, który pasował do różnych opisów utopca. Bronek żartował sobie, że kiedyś zrobi serię jego zdjęć i podaruje Kazikowi, koledze z liceum, wielkiemu badaczowi zjawisk z pogranicza normalności.
Wydawało się Bronkowi, że miał zamiar pójść w jego kierunku. Nie zdążył, Bronek zabrał wózek i wkroczył do sklepu, ale zjawił się kiedy pakował zakupy do bagażnika.
– Moga coś panu pedzieć? – wystękał wydobywając z płuc opary alkoholu
– Mów – padała konkretna i szorstka odpowiedź.
– Mógbych wom gupoty godać, co mom głód i cobyście mi dali na żymła – pijaczyna mielił słowa w ustach. – Powiym prowda, chca wypić, docie mi na piwo?
– Też powiem prawdę, nie dam – odparł Bronek.
– A czymu? – człowiek widmo, czy bardziej utopiec stawał się natarczywy.
– Bo nie mam pieniędzy!
– W sklepie ście byli, to czym ście płaciyli? – bełkotał.
– Tak jak ty powiedziałem, że chce mi się jeść, a nie mam pieniędzy i pani mi dała.
Menel błyskotliwy nie był, ale resztkami rozumnych zwojów mózgowych zrozumiał, że robią go w balona. Sklął Bronka, a ten niewiele sobie z niego robił.
– Jeszcze sie spotkomy – krzyczał za odjeżdżającym autem i nie były to słowa prorocze, a rzeczywistość, bo lump stał często pod sklepem i wyłudzał pieniądze od naiwnych.
Następnym razem Bronek natknął się na niego niebawem, pewnego wieczoru o zmroku stojącego z dwoma innymi już równie uduchowionymi, ale zdecydowanie starszymi.
– Moga coś panu pedzieć? – znowu zaczął tamten, co Bronek zaraz skwitował negacją.
– Nie wysilaj się, pieniędzy nie mam.
W tym momencie do rozmowy włączyli się dwaj towarzysze.
– A to ciekawe, pieniędzy pan nie ma, a chałupę buduje – rzekł jeden, niższy, brodaty.
– Za kredyt, za kredyt mój drogi – Bronek sam nie wiedział dlaczego wdał się w dyskusję.
– Jasne, a firmę budowlaną ma, to ma taniej – dodał kolejny.
– Tak, taniutko, bo moi pracownicy społecznie tam pracują, albo jeszcze lepiej, bo całkiem za darmo. Rano podpisują listę, a potem po cichu, żebym sam o tym nie wiedział wywożę na budowę i wtedy godziny w mojej firmie im lecą – kpił Bronek.
– Jaja se pan robi, ale kiedyś to jak było? – rzekł z rozrzewnieniem brodaty. – To były piękne czasy, człowiek i zarobił, i dorobił, i się nie przerobił i miał!
– A teraz co? Roboty nie ma, człowiek urobiony, forsy nie ma i nie ma co do gara włożyć.
Tak bełkotali przed Bronkiem miejscowi menele, a on w tej gadce nie potrafił się doszukać logiki.
– Do gara nie macie co włożyć, a na flaszkę macie, coś tu nie gra!
– Panie! Tego by jeszcze brakowało, żeby nie mieć na „jabłuszko”, o zdrowie trzeba dbać jakieś witaminy pić regularnie.
– Weźcie się do jakiejś roboty, bo pieprzycie jak połamani.
– Robić za 5 złotych na godzinę nie będziemy, panu to się dobrze mówi, bo się pan ustawił, pieniądze same przychodzą. A my, co? Ofiary transformacji – mówił najstarszy, brodaty. – Tu widoków nie ma na lepsze życie, a na wyjazd zagranicę nie stać.
– Jo bych tym we Warszawie pedzioł, co myśla! – wtrącił młody, ten wyblakły utopiec.
Paplali dalej, narzekali na wszystko. Trudno powiedzieć, że Bronek uważał teraźniejszość za idealną, z pewnością mógłby wytoczyć więcej negatywnych argumentów. Przede wszystkim logicznych i trzymających się kupy. Słysząc pijackie wynurzenia, zrodził mu się w głowie zrodził się szatański plan.
– Wiecie co, żal mi się was zrobił. Postanowiłem, że pokażę wam inne życie – powiedział, kupił im flaszkę wódki i kazał czekać w pobliskim parku. W domu powiedział żonie, że dali mu telefonicznie znać, o awarii na budowie. Potem zmienił samochód, na ten, którego używał do pracy i zajechał pod park. Oni zdążyli już wydoić całą butelkę, kupił jeszcze jedną, coś do zjedzenia i ruszyli. Gdzie? W siną dal. We Wieszowie spali już jak niemowlęta, a na autostradzie chrapali bulgocąc chóralnie.
Pierwotnie chciał ich wywieźć do Warszawy i wysadzić przed sejmem. Śmiał się pod nosem, widząc ich szamoczących się ze strażą marszałkowską. Zmienił jednak zdanie, a konkretnie kierunek jazdy, grzał autostradą na południe, żeby w środku nocy stanąć przed dworcem kolejowym w Czeskim Cieszynie. Kazał pijaczkom wysiąść, zaopatrzył ich w prowiant i powiedział, że za chwilę przyjedzie.
„Może to nie był mądry żart, ale pogoda jest niezła, jeść mają co przez dwa dni. Poza tym podróże kształcą, istnieje szansa, że się czegoś nauczą” – myślał Bronek mknąc autostradą do domu. Przypuszczał, że dla niego nocna przygoda się kończy. Był w błędzie. Na jasnym parkingu przed delikatesami w Zbrosławicach stało auto osobowe, kobieta i mężczyzna rozpaczliwie machali, żeby się zatrzymał. Uchylił okno, a kiedy się odezwali, krzyknął, dał po gazie. Chciał jak najszybciej znaleźć się w łóżku i odpocząć. Myślał, że ma jakieś zwidy, bo oni odezwali się po… czesku, a to tylko przypadek sprawił, że dwoje Czechów pogubiło się w drodze do Pyrzowic.
Miał ochotę o wszystkim zapomnieć, co udawało się, bo wiosenny natłok pracy pomagał mu zepchnąć odgłosy sumienia na plan dalszy. Po kilku dniach ktoś zadzwonił do drzwi.
Był to jeden z wywiezionych meneli, ten najstarszy, brodaty. Bronkowi serce skoczyło do gardła, myślał, że dojdzie do awantury, ale nie, tamten miał inne zamiary.
– Bogu dzięki, że jest pan zdrowy. Bałem się, że coś się paskudnego stało, przecież mówił pan, że zaraz do nas przyjedzie – widać było, że mówił naprawdę szczerze. – Ale pan nam dał nauczkę na całe życie. Nie wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy. Szczęście, że nas pan wyrzucił przed dworcem, to przynajmniej połapaliśmy się, w jakim jesteśmy mieście. Na ulicach pusto, a kiedy się w końcu ktoś pokazał, to była grupka ludzi z Azji. Za cholerę nie można się połapać co mówią, ale kumpel poczuł wielką miłość do jednej z Wietnamek i chyba się z Cieszyna nie ruszy. Sprząta wietnamskie targowisko za piwo, coś do zjedzenia i miłe spojrzenie małej, skośnookiej.
– O którym mówisz, o najmłodszym? – zapytał Bronek.
– Nie, młody trafił do szpitala!
– O Boże, co się stało? Wypadek?
– Nic się nie stało, pierwszy raz od kilku lat był dłużej trzeźwy! Panie, co on wyrabiał, do Olzy chciał skakać z mostu.
„Wiedziałem, że jest utopcem” – pomyślał Bronek, a głośno rzekł:
– Jednym słowem urwał mu się film, czeski film. A z tobą co?
– Ze mną jest źle – stwierdził brodaty. – Po wszystkich przygodach chyba będę się musiał chwycić jakiejś pracy. Nie ma pan coś dla mnie, nawet za 5 złotych na budowie?