Zaznacz stronę

Wracam myślami do Krakowa, żeby stwierdzić oczywistość. Milszy byłby z pogodą bardziej łaskawą. Chłód był do wytrzymania, przynajmniej dla mnie, Marta, która zastępowała babcię Agnieszkę też nie narzekała, ale wiem swoje. Robiła dobrą minę do złej sytuacji. Przelotny deszcz bardziej był dokuczliwy, wpychał się swoim prysznicem między parasol i odzienie, a do tego jeszcze głębiej. wejście na Wawel stało się strumykiem, co skutkowało przemoczeniem butów.

Marta śmiała się, że nawet jest jej to na rękę, bo jeśli zachoruje, nie pójdzie do szkoły, na zaplanowaną klasówkę z matematyki. Jak się okazało, nie zachorowała. O klasówkę na wszelki wypadek nie pytałem dzisiaj. Nie chcę wnuczki stresować.

Nadal wracam do Krakowa, a konkretnie do Muzeum Narodowego, w którym mieliśmy pierwszy punkt celu wyprawy. Wystawa prac Tamary Łempickiej ma wielkie wzięcie. Mieliśmy zarezerwowane wejściówki, poza tym weszliśmy jako jedni z pierwszych. Wrażeń nie będę opisywał, te obrazy warto obejrzeć, bo mają swoją specyfikę i stwarzają atmosferę bliskości z mistrzynią. Wychodząc oniemiałem, bo kolejka do zwiedzania był ogromniasta.

Zwiedzanie Skarbca na Wawelu to już inny klimat, inne forma odbioru. Cieszyć może, że wracają do królewskiego zamku zabytki. Konkluzja rodzi się taka, że historia jest po części opowieścią o bandytach i złodziejach. Nieraz z bardzo wysoko postawionych rodów.