Rano napisałem pastorałkę, ale jej nie wkleję do bloga. Jeszcze nie nastała pora. Wieczorem naskrobałem takie smętne coś. Bardzo dobrze nadaje się na obecny czas:
Smutek końca
Niosę garść myśli po mieście smutnym,
Nawet się Słońce świecić nie kwapi,
Jakbym się kajał w marszu pokutnym,
Nie ma z kim gadać, ani z kim napić…
Dachy oklapły jak kapelusze,
Dziurawe rynny plują i kaszlą,
Idę i oczy przecierać muszę,
Boże, to przecież jest moje miasto!
Smutek na twarzach, smutek na szybach,
W depresji nawet zdeptany trawnik,
Sunę przez miasto jak śliska ryba,
Za moment będę też się czym martwić.
Zwykle pogodna, dziś smutna młodzież,
A starszych całkiem duch splinu dopadł.
Czy świat się kończy w wilgotnym chłodzie?
Nie, to się tylko kończy listopad.