Zaznacz stronę

Kilka dni temu zacząłem pisać tekst, który niezbyt mi wychodził w zakończeniu. Chyba nawet opublikowałem pierwociny utworu. Przyznam się do dziwnej niemocy w spointowaniu, coś mi nie pasowało, stale wkradały się zgrzyty różnego rodzaju.

Uparłem się i przed kwadransem zmodyfikowałem nieco początek i jakość poukładałem końcówką. Mistrzostwem to nie jest, ale kolejnym zakończonym pisadłem.

Wśród drzew

W parku jesienią wędrówka,

Wieczór mi w oczy spoglądał,

Wiatr szurał w listowia smutkach,

A chłód pośród drzew się błąkał.

Chciałem się drzewom poskarżyć,

Narzekać nieco na siebie,

Że jesiennie jestem marny,

Co mam z tym zrobić, sam nie wiem.

Użalałem się nad sobą,

Garście słów rzucałem łzawe

Drzewa przechodziły obok,

Wcale nie były ciekawe.

Liczyłem na gest jakiś miły

Zwierzając się z licznych zgryzot,

Z mgieł, które duszę spowiły,

Jak chmury, co Księżyc liżą.

O! Jakże byłem naiwny,

Chcąc się pomocy spodziewać

Od roślin wielkich i silnych,

Lecz drzewa, to tylko drzewa.

Czy nieudany był spacer,

W drzewnej pasywnej asyście?…

Nie spodziewałem się raczej,

A smutek opadł jak liście.