Zaznacz stronę

Rozdział 44

W czasie deszczu…

Nie udały się Kaniowej i Cili wczasy pod gruszą na działce. Ich spokój został zmącony nie tylko przez niepogodę – deszcz i chłód, ale także przez inne zdarzenie, w którego tle widniała osoba Kani. On zawsze był i jest wszystkiemu winien, tak było za młodu, a na starość nic lepiej nie jest, wręcz przeciwnie.
Jednego wieczoru sąsiadki położyły się spać już z przeczuciem, że będzie padać. Telewizora wprawdzie nie miały, stare radio nie działało, ale jako osoby starej daty miały swoje sposoby prognozowania aury. Kaniową łamać zaczęło w krzyżu, na wszelki wypadek łyknęła sporą dawkę leków przeciwbólowych. Zaraz poczuła się zdrowiej, a do tego wiedziała, że będzie spać głęboko i spokojnie do rana. Cilę zaraz rozbolała głowa, widocznie musiało ją przewiać, kiedy zbierała agrest. Tak przynajmniej stwierdziła i na wszelki wypadek też zjadła jakieś proszki. Nie tylko dolegliwości wieku podeszłego wróżyły zmianę na deszcz. Muchy stały się okropnie nieznośne, komary cięły raz za razem, a ptaki tak nisko fruwały, że mało się nie ocierały brzuchami po głowach. Na niebie pokazały się ciężkie, ołowiane chmury i zaczęło kapać. Kobiety położyły się spać. W ogródkowej laubie były niezgorsze warunki do codziennego życia, stały dwie stare wersalki, spać było na czym. Istny domek letniskowy, może trochę zaniedbany, oczywiście z winy Kani, ale tego nie ma co już wspominać. Werbel deszczu i szum wiatru ukołysał je do snu.
Kaniowej coś się śniło dziwnego, że anioł przyfrunął do niej. Usłyszała jakiś szept:
– Kania to ty?
– Ja – odparła i odwróciła się do ściany półprzytomna. Leki działały bardzo nasennie.
– Posuń sie trocha, bo na tamtym szezlongu już tyż wtoś leży.
Rano dopiero zorientowała się, że jakaś osoba z nią śpi. Początkowo, zaspana jeszcze myślała, że to jest jej mąż, ale ten ktoś się odezwał:
– Kania, uciyk żeś z chałpy, albo cie ta twoja gupio baba wyciepła?
W tym momencie rozpętało się piekło. I to z dwóch powodów! Po pierwsze, że cudzy chłop wlazł w nocy Kaniowej do łóżka, a po drugie, że nazwał ją głupią babą. Dostał po łbie i wystraszony uciekł gdzie pieprz rośnie. One natomiast stwierdziły, że jak dla nich, to emocji jest na działce zbyt wiele, poza tym lało strasznie, więc zdecydowały się wrócić do domu. Tam Kania wysłuchał całej litanii pretensji, żona nie pozostawiła na nim suchej nitki. Wysłuchał wszystkiego, a potem rzekł:
– Wiysz co! Dużyj suchać tego niy moga! Poszłaś z Cilom na działka, spałaś z jakimś cudzym chopym, a jo jest tymu winiyn? Chyba ci tyn dyszcz zaszkodzioł! – to mówiąc pozbierał się i poszedł na zalane deszczem miasto, nawet na obiedzie się nie pokazał.
Lauba w kamienicy okazuje się być lepszym miejscem niż lauba na działce. Jeśli tutaj zjawi się jakiś mężczyzna, to przynajmniej wiadomo kto to jest. Sąsiedzi nawet nie usiądą na ławeczce, a wchodzenie do łóżka wcale nie wchodzi w rachubę.
– Panie Poeta, mom do wos tako jedna sprawa, a niy bydziecie sie gorszyć jak wos spytom? – zagadnęła Kaniowa Poetę, kiedy przechodził przez laube.
– Z pewnością gorszyć się nie będę, niech pani mówi śmiało – odparł.
– Spaliście wy z cudzom babom?
Poeta rzadko kiedy czuje się zaskoczony, tym razem aż go ruszyło, ale przaknął.
– I co na to wasza kobiyta? – padło następne pytanie.
– Nic, spała też – odpowiedział.
– To wyście cudzołożyli w trójka?
– Nie, spaliśmy w pociągu, w jednym przedziale – powiedział Poeta, a potem usłyszał całą relację z zajścia na działce. Potraktował to poważnie, ale w duchu śmiał się z komizmu sytuacji. Wspomniał także o tym pisząc swojego bloga:
„Kiedy rozmawiałem w laubie z sąsiadką napatoczył się nasz sąsiad z psem. Policmajster oczywiście musiał wtrącić się do rozmowy. Do antyfeministek nie należy, ale po rozwodowych przejściach ma jakiś uraz w sprawach małżeńskich.
– Gdybym się dowiedział, że moja żona, która całe szczęście jest już byłą żoną, zrobiła coś takiego, sprałbym ją po pysku i wywalił z domu. Kania ma złotą cierpliwość do pani – rzekł, a Kaniowa zaraz mu odpyskowała, żeby się nie wtrącał do rozmów i żeby sobie poszedł w diabły z tym psem, a nie stał i posłuchiwał.
– Gdzie się mam wynieść, kiedy leje jak z cebra?
– Panu też niskie ciśnienie zaszkodziło – stwierdził Poeta. – Wybory się zbliżają, a pan zadziera z najbliższym elektoratem.
– Mam w nosie niemoralny elektorat! – powiedział i poszedł do swojego mieszkania.
W czasie deszczu dzieci się nudzą, tak śpiewała Krafftówna, ale dorośli robią się nerwowi i co powoduje przeróżne zdarzenia. Mój jeden znajomy, na studiach jeszcze, wybrał się z dziewczyną na wakacje pod namiot. Żeby im nikt wścibski nie przeszkadzał rozbili się na polu namiotowym blisko brzegu rzeki. W nocy przyszła ulewa i rzeka wypłukała ich z miłego gniazdka. Nie chce mi się w to specjalnie wierzyć, bo on zawsze miał bujną fantazję, ale faktycznie woda z nieba w większej ilości niejedno nawyrabiała z powodu ludzkiej bezmyślności. Sam znam przypadek, kiedy podczas sławetnej powodzi stulecia ktoś wyjechał autem ratować krewnych do Opola i zaparkował w takim miejscu, że jemu pierwszemu pojazd zalało.
W warunkach niesprzyjającej aury rodzi się pytanie, co robić na wakacjach? Można oddać się literaturze w sposób praktyczny. Dobrym motywem do tego działania jest pozycja Rodziewiczówny „Między ustami, a brzegiem pucharu” i wychylić jakiś trunek. Nie na darmo mówi się, że deszcz jest barową pogodą. Nawet ludowe barometry na to wskazywały, mam na myśli domki z których na niepogodę wychodziła figurka chłopa. Piszę takie bzdury i w efekcie zachciało mi się piwa. A co? Pójdę sobie kupić, nie muszę cały czas psuć sobie oczu przed komputerem.”
Jak napisał, tak zrobił. Oczu sobie nie psuł, ale zepsuł sobie humor. W sklepie znowu plotkowała przy ladzie pani Brzoza. Kiedy zobaczyła, co Poeta kupował musiała wtrącić swoje trzy grosze.
– No tak. Deszcz leje, to chłopy piją.
– Pani sąsiadko, czy ja komentuję, co pani kupuje?
– Może pan sobie komentować. Kupiłam jedzenie, jutro z rana jadę na pielgrzymkę.
Będę się za pana modliła i za wszystkich grzeszników z ulicy.
Kiedy Poeta wracał, na schodach potrącił go młody Karlus biegnący gdzieś na złamanie karku i wytrącił mu piwa z ręki. Poeta pomyślał sobie, że pani Brzoza chyba już zaczęła się za niego modlić.
Kania wrócił do domu bardzo późno. Był spokojny i trzeźwy.
– Tyn chop, to boł taki bezdomny borok. Jak jest paskudnie na dworze to śpi w naszyj laubie. A twoja godka musi sie skończyć, bo już suchać niy poradza! Mosz wiedzieć, wto tu rzondzi! W niydziela mosz zrobić na łobiod rolady. Yno coby niy boły przesolone!- Kania uderzył pięścią w stół i poszedł spać.
Jego żona natomiast nie odezwała się, bo ją zatkało i nieco się wystraszyła. W tych słowach bowiem przebijał się duch jej ojca – opy Francka. A z duchami nie ma co zadzierać.