Zaznacz stronę

Nad wodą

Wrzesień, cudowny miesiąc słońca i spokoju. Lubiła we wrześniu przyjeżdżać nad zalew w dni powszednie, gdyż wtedy nie było już gromad rozbrykanych dzieci. Słońce końca lata momentami także operowało niezgorzej, ale nie tak dokuczliwie jak w lipcu, czy sierpniu.
Miała swoje miejsce na skosie brzegu, blisko niewysokich zarośli. W każdej chwili mogła przenieść się bliżej cienia, a jeśli dzień był wietrzny, krzewy chroniły przed podmuchami chłodu. W takiej scenerii wypoczywała, nie potrzebowała zbytnich luksusów, żeby kilka dni poleniuchować w pobliżu miejsca zamieszkania. Lokalna oaza spokoju umożliwiła postawienie urlopowej kropkę nad „i”, przejście kwarantanny psychicznej po sierpniowych wojażach zagranicznych.
Tego dnia jej spokój został brutalnie zakłócony. Do azylu łagodności wdarła się grupka młodych ludzi, takich około trzydziestki. Zachowywali się skandalicznie, a potok gwarowych wyrazów soczystych od przekleństw raził, mało powiedziane – bulwersował. W pobliżu ulokował się na kocu siwawy pan, jemu również takie zachowanie wyraźnie przeszkadzało. Popatrywał na nich, głową kręcił z dezaprobatą i zaciskał usta.
Nie wytrzymała, podeszła do młodzieńców i rzekła surowo, lecz spokojnie i grzecznie:
– Moglibyście się uspokoić, panowie? Nie jesteście tutaj sami!
– Widzymy – odparł jeden. – A pani niy chciałby się z nami powygupiać? Nom tyż to przeszkodzo, jak sama siedzicie.
– Nie gustuję w chamskim zachowaniu. Proszę o odrobinę ciszy, bywam tu codziennie i nikt jeszcze tak się skandalicznie nie zachowywał – jej ton wyraźnie nabrał zadziorności. Sama się dziwiła, że ma w sobie tyle odwagi.
– Cholerni Ślązacy, chamska banda – powiedział półgłosem, kiedy przechodziła obok starszego pana.
– Wstyd mi za nich. Nie jestem Ślązakiem, ale mieszkam tu od lat. Nic przeciwko nim nie mam, ale tępię wulgaryzmy – odparł pan na kocu. – Musi pani wiedzieć, że znam całą historię regionu, podziwiam bohaterstwo tego ludu, ale z chamstwem walczę zawzięcie. Publikuję trochę w prasie i w ten sposób chcę dać wyraz dezaprobaty temu, co się dzieje na ulicach.
To, że młoda, atrakcyjna kobieta rozmawiała ze starszym panem wzbudziło u rozbrykanej trójki lawinę niestosownych żartów.
– Pani, dejcie pokój tymu chopu! Łon jest za stary na wos – drwił jeden, a drugi zaraz dodał:
– Ojciec! Dostaniecie hercszlagu!
Miała dosyć grubiaństwa, przeprosiła rozmówcę i poszła do wody. Zabrała na smyczy kluczyki do auta. Na wszelki wypadek, gdyby tamtym zachciało się głupich żartów w ramach rewanżu. Liczyła także, że stateczny pan na kocu przypilnuje jej rzeczy.
Woda była chłodna, ale po dokładnym namoczeniu ciała stała się nawet przyjemna. Przyzwyczaiła się do niższej temperatury i popłynęła na głębsze miejsce. Kilka energicznych ruchów i czuła, że chłód przestaje przeszkadzać.
Nagle poczuła okropny ból w łydce. Gwałtowny skurcz mięśni sparaliżował ruchy. Zdążyła krzyknąć:
– Ratunku!!! – a potem niewiele pamiętała.
Doszła do siebie na brzegu. Trzech chamów klęczało nad nią z nietęgimi minami. Kiedy zobaczyli, że otwiera oczy, wyraźnie poprawił im się nastrój.
– Pani dejcie pozór z tym pływaniym! Wy możno bywocie sam codziynnie, ale my som yno dzisiej. Jutro wos niy wyciongnymy!
– Rzygnijcie se jeszcze i bydzie dobrze.
– A na nos niy gorszcie sie, my już tacy som.
Trzęsąc się z zimna analizowała cały tragizm sytuacji. Doszło także do jej zmysłów, że w krajobrazie brakuje starszego pana na kocu. Po jakim czasie w oddali rzuciła jej się w oczy jego sylwetka. Zbliżał się szybkim krokiem.
– O nic się pani nie stało, chwała Bogu! Pobiegłem po pomoc, ale ratownika nie mogłem znaleźć – powiedział zasapany.
– Rozumiem, dziękuję za fatygę. Dosyć długo pana nie było, przypadkiem nie pisał pan jakiejś wzniosłej publikacji o Śląsku w czasie szukania pomocy? – rzekła złośliwie i poszła postawić chłopakom piwo.
„Ślązacy, jacy by nie byli, ale przecież mnie uratowali” – pomyślała, kiedy dowcipkowali rubasznie w jej towarzystwie.