Zaznacz stronę

Leń i Bieda

Dawno temu w Lasowicach mieszkał biedak z rodziną. Żyli byle jak, bo byle jaki z niego był robotnik i niewiele lepszy mąż i ojciec. Leń był z niego okropny. Bywało, że zbyt trudne było dla niego uniesienie obu powiek jednocześnie, dlatego też spoglądał ospale na świat jednym tylko okiem. Męczyła go każda czynność, więc nigdzie zbyt długo miejsca nie zagrzał. Wszędzie, gdzie pracował, widząc jaki z niego pożytek mają, przepędzali go czym prędzej. W kopalni było mu ciemno, na płuczkach za wilgotno, w kuźnicach zbyt ciepło, a w młynie mąka go dusiła w gardle. Najbardziej mu się podobała robota w browarze, bo przypuszczał, że tam się tylko piwo pije. Wnet wybili mu to z głowy i wylądował na bruku.
Rodzina jego w całym ogromie ubóstwa nie pomarła z głodu tylko dlatego, że żona pracy się różnej łapała, gdzie tylko można było coś dorobić. Bogu dziękowała za siły i zdrowie, i za to, że dzieci, bardziej w nią się wdawszy, jak tylko mogły to pomagały. Pogodziła się z losem i nawet nie prosiła męża o nic, bo wiedziała, że skutku nie wywoła nijakiego, a tylko krzyki i kłótnie, z których ani chleba się nie upiecze, ani ubrania nie uszyje.
Jedyną czynnością, która lenia nie męczyła, było jedzenie. W tym przypadku stanowił zaprzeczenie starego przysłowia „jaki kto do roboty, taki do jedzenia”. Zmiatał z talerza wszystko, co mu żona pod nos podłożyła, a potem sapał z rozkoszy, wieczorem często nawet do łóżka się nie kładąc, tak jak siedział, w kuchni kładł się na ławie, czapkę przepoconą na oczy nasuwał i chrapał, aż wapno z powały leciało na klepisko.
Pewnego razu, późnym wieczorem, kiedy wszyscy już spali, a leń jak zwykle pochrapywał na ławie w kuchni, coś znienacka głucho huknęło w kominie. Niby nie głośno, na tyle jednak, że chłop się przebudził. Początkowo myślał, że coś mu się przyśniło, przykrył się więc tylko starym kożuchem, bo w domu robiło się zimno i nieprzyjemnie. Jednak zanim zdążył ponownie zapaść w sen, huknęło po raz drugi, a potem pisk słabiutki, ale natarczywy, doleciał wyraźnie z pieca.
– Szczury albo myszy – powiedział do siebie. – Czego one szukają tutaj, przecież wszystko jest już zjedzone i wylizane do czysta?
Nie był pewny: czy to przypadkiem nie straszy jakiś diabeł w kominie albo czarownica miotłą demony napędza? Wstał, cichutko skradając się na palcach podszedł do wygasającego pieca. Coś chrupało i mlaskało, jakby na palenisku wyjadało tlące się węgle.
Uniósł pogrzebaczem fajerki, a tu jak nie buchnie iskrami spod blachy niczym fontanną iskier! Na piec wyskoczyła usmolona chuda postać kobieca. Była na wpół przeźroczysta, jakby utkana ze starych pajęczyn. Poszarzała i pomarszczona, tylko oczy jej błyszczały jak węgliki. Lenia aż odrzuciło ze strachu pod kuchenne drzwi.
– Kto ty jesteś? – zapytał wystraszony.
– Bieda! Będę cię od teraz straszyć! – zapiszczało toto i chuchnęło na lenia gryzącym dymem.
Słysząc, że to nie jest diabeł, ani czarownica, których bał się panicznie, nabrał animuszu, wstał z klepiska i zamachnął się na Biedę pogrzebaczem.
– Wynoś mi się tam, skąd przyszłaś, ja się ciebie nie boję. Biedę zawsze miałem! – krzyknął.
– Oj! Nie wiesz ty jeszcze, co to jest prawdziwa Bieda – szczerzyła poczerniałe zęby, kiedy leń, wywijając żelaznym hakiem, próbował zapędzić ją pod blachę.
Gdy mu się to w końcu udało, Bieda wcale nie dała za wygraną. Ciągle chichocząc, chciała się znowu wydostać, więc w końcu musiał leń nasunąć ciężki garniec z wodą na fajerkę. Ujadać wszelako nie przestała i naśmiewała się z wnętrza pieca, nie dając leniowi oka zmrużyć.
– Spalę cię na amen, bo wytrzymać nie mogę z tobą – mruknął wściekły.
Chcąc Biedę zniszczyć, przytargał z komórki koszyk drewna. Ostrożnie, żeby mu przez drzwiczki od pieca nie wylazła, rozpalił ogień. Po chwili w palenisku ucichło, tylko suche bierwiona strzelały przyjaźnie. W kuchni zrobiło się ciepło i przytulnie. Woda wrząca w garncu wychlapując się spod pokrywki krzesała hołubce radosne na gorącej blasze aż do całkowitego wyparowania. Jej ulotne obłoczki pary przywołały błogi sen dla lenia.
Wielce się żona zdziwiła, gdy przed wschodem słońca zastała lenia na rąbaniu drewna.
– Czyś ty, stary, chory, że się od rana do roboty bierzesz? – zapytała ironicznie.
– Nie przeszkadzaj mi babo, a w kuchni pod piecem niczego nie rób, bo Biedę do domu wpuścisz! – ostrzegł ją mąż.
„Znalazł się mądrala, ja Biedę do domu wpuszczam, czy on?” – tak sobie tylko pomyślała, będąc zadowolona, że się do roboty zabrał. Za kilka pacierzy przytaszczył kosz i naręcze drewna i zacząć rozpalać bardzo ostrożnie, bo nie był pewien, czy Biedę w nocy spalił. Uchylił lekko drzwiczki, a Bieda jak nie skoczy mu na głowę! Całego okopciła, umorusała, a sama po kuchni tańczy siejąc sadzę! Czarnym kożuchem pokryła klepisko i sprzęty. Leń, niewiele się namyślając, złapał za miotłę i Biedę jął zapędzać do pieca. Uciekała mu, wiła się w unikach i ciągle drwiła z niego:
– Pięknie leniu mietlorza tańczysz, może i mnie poprosisz?! – wołała, a woń spalenizny taka się za nią unosiła, że w gardle gryzło.
Wpadła żona do kuchni i widząc, co się dzieje, łopatą pomogła mężowi Biedę do pieca zagonić. Leń zaraz ogień podłożył, drewno się rozpaliło, a Bieda trochę przycichła. Woda w garncu ciepła, myślał chłop, że w sam raz, żeby się umyć. Nic z tego, Bieda nie dała za wygraną. Ledwo podniósł garnek z blachy, chcąc wodę ciepłą do cebrzyka wlać, a dym cały przez fajerki ciśnie się do domu, zamiast przez komin na dwór.
Bieda komin zatkała! Wziął leń długi powróz, przywiązał do niego spory kamień i wylazł na dach, żeby komin przetkać. Całe dopołudniowy czas czyścił, sadze wygarniał.
Sąsiedzi, widząc lenia przy pracy, nadziwić się nie mogli, co tak go odmieniło. Zaglądali zza firanek i przez szpary na to niecodzienne widowisko. Jeden tylko się odważył wyjść i zagadać.
– O! Co ja widzę? – powiedział. – Ty kominy potrafisz czyścić? To może i u nas to zrobisz, bo coś ostatnio dymi w kuchni. Brudny już i tak jesteś, a ja ci zapłacę. Na piwo będziesz miał albo i lepiej!
Leń komin u sąsiadów przeczyścił, pieniądze wziął i chociaż piwa chętnie by się napił, za oknem było już ciemno, więc zarobek żonie oddał. Taki był zmęczony, że na kolację tylko coś w zęby złapał i zasnął. Był święcie przekonany, że Biedy się pozbył, ale gdzie tam! W środku nocy Bieda dała koncert gwizdania na szparach w kominie. Piszczała jak chór wściekłych myszy, więc leń pół nocy nie spał, a rano wziął się za oblepianie komina, uszczelnianie z wszystkich stron. Sąsiedzi znowu nie mogli wyjść z podziwu, że kolejny dzień chłop, który był powszechnie uznawany za nieroba, pokazuje się z dobrej strony. Zaraz wszyscy wokoło mieszkający zaczęli kominy swoich chat oglądać. Każdemu wydawało się, że jakąś szparkę widzi i do lenia z prośbą lecieli, żeby mu komin uszczelnił. Robił leń kilka dni, a nocami spał tak głęboko, że nie słyszał, co Bieda nowego szykuje. A ona…
Było dawno po zmierzchu. Na pogodnym, gwiaździstym niebie księżyc jaśniał jakoby brama do raju. Wszyscy ludzie spali, psy w swoich budach podrzemywały, czasem podnosząc oczy, gdy ćma, sowa albo nietoperz przeleciał. Za wczesna była pora na nocnych rabusiów domowego przychówku, dlatego kury na grzędach zastygły w błogostanie. Leń, a po prawdzie wtedy już nie leń, bo harował chłop od świtu do nocy, pochrapywał, aż mu się wąsy sumiaste trzęsły. Odpoczywał myśląc, że już się Biedy pozbył, a tu nagle jak nie zacznie gwizdać coś na strychu i zawodzić! Skoczył jak oparzony! Pobiegł na poddasze, a tu przez szczeliny w strzesze Bieda się przeciska i piszczy.
– Myślałeś, że sobie poszłam? Tak prędko cię nie opuszczę! Miło jest u ciebie – śmiała się szatańsko, pokazując te swoje zębiska, zawsze gotowa ukąsić.
Chłop nie wiedział co robić. Przecież dachu nie spali, psem demona nie poszczuje! Pozatykał więc dziury byle jak szmatami, ale spać się już nie położył. Pilnować musiał, bo Bieda do rana na dachu siedziała, grzebała w słomie szukając bodaj najmniejszej dziurki do przejścia. Następnego dnia od świtu leń dach naprawiał, a sąsiedzi już nie kiwali głowami z niedowierzaniem, lecz z szacunkiem.
Jego utrapienia z Biedą nie miały jednak końca. Przyczepiła się na dobre, wielkie mając upodobanie w naprzykrzaniu się nocą. Spać mu nie dawała, zmuszała do tego, żeby ciągle myślał, jak się jej pozbyć. Gdy bowiem dach już zreperował, ona dalej go nachodziła, zawodząc w szparach okiennych. Z tym był problem o wiele większy. Okazało się, że okiennice są już przegniłe całkiem i żadna naprawa nie dawała efektu, trzeba było okna wymieniać. A na to pieniędzy nie miał. Chcąc nie chcąc, poszukał sobie roboty, okna nowe wstawił, a potem śmiał się z Biedy, gdy ją widział biegającą wokoło jego domu. Była zła i sina z nienawiści, ale zęby miała jakby mniejsze. Niczego już zrobić nie mogła i nie musiała, bo przecież dokonała prawdziwego cudu odmieniając los rodziny lenia. Poszła więc do innego domu znaleźć przytulne miejsce. Długo nie szukała, bo leni na świecie nie brakuje takich, którym należy dać solidną szkołę. A nic tak nie nauczy człowieka jak prawdziwa bieda.