Zaznacz stronę

Pomoc mistrza Walentego

Kuźnik siedział na grobli przy spiętrzeniu rzeki przed hutą i bezmyślnie wpatrywał się w toń. Przygryzał suchy chleb, od czasu do czasu rzucał skórki pływającym po wodzie kaczkom. Robota nie szła, zysku nie było wcale, a on chociaż zawsze pracowity i obrotny, od kilku dni czuł bezradność wobec losu. Koło wodne dmuchawy jego huty stało jakby zdrętwiałe, tylko stękało i prężyło się niby grzbiet przebudzonego kota. Cała niedola była sprawką złośliwego utopca, który sprowadził się niedawno w pobliże huty. Miał paskudny charakter, niczym większość jego pobratymców wodnych, którzy, gnieżdżąc się blisko ludzi, wprowadzają często w codzienne życie swoje widzimisię. Z góry zakładając, że człowiek swoją pracą mąci ich spokój, a nawet robi im na złość, uzjadliwiają się, zamiast ułożyć współżycie.
Chcąc się uniezależnić od siły nurtu wodnego, próbował kuźnik uruchomić miechy nożne, które przez dwóch pomocników były poruszane. Na niewiele się to zdało, bo ogień zalewała woda kapiąca strugą w sposób niewytłumaczalny prosto na piec. Próbował, nieborak, dogadać się z demonem. W jedną noc, kiedy utopiec wraz z rodziną wypłynęli na powierzchnię wysłuchać koncertu żabich rechotów. zapytał wprost:
– Dlaczego mi szkodzisz, co takiego ci zrobiłem, że chcesz mojej zguby?
Utopiec, rozanielony cudowną atmosferą żabiego popisu, taki był wzruszony, aż mu łzy leciały ciurkiem. Zebrało się w nim trochę litości i odpowiedział:
– Ja do ciebie nic nie mam osobiście, jedynie wykonuję polecenia mojej wspaniałej, ale despotycznej żony. Zła jest na wszystkich korzystających z rzeki, bo spokoju nigdzie zaznać nie może. Mieszkaliśmy już w wielu miejscach i powiem ci, że wszędzie jak nie huta, to młyn albo płuczka. Powiedz mi, gdzie moja rodzina ma mieszkać? Żona głowę mi suszy, że zadbać o nic nie potrafię. Mam tego dosyć. A z tobą jakoś sobie daję radę, więc wybacz, muszę tutaj zostać i wprowadzić moje, a przede wszystkim żony ukochanej, zwyczaje. I koniec. A teraz daj mi spokojnie posłuchać, bo cię utopię i wtedy dopiero poznasz, co to prawdziwe nieszczęście!
Wystraszony kuźnik popędził do domu aż mu spod stóp darń wyrywało. Spać nie mógł do rana, a potem usiadł smutny nad rzeką i popadł w taką melancholię, że nawet komary przestały go ciąć. Krew miał zgorzkniałą, dlatego po kilku jej łykach cała ich gromada przysiadła na krzakach, wykrzywiała pyszczki z obrzydzenia i czyściła sobie miotełki na nosach.
W takim właśnie humorze zastał kuźnika pewien przybysz, który samotnie wędrował po tarnogórskiej ziemi. Pozdrowił go, usiadł i chwilę długą milczał, a potem odezwał się w te słowa:
– Co cię trapi przyjacielu?
– Nic – odburknął tamten.
– Przecież widzę! Zamiast pracować jak inni, patrzysz w dal i już chyba nie myślisz wcale. Może ci jakoś mogę ulżyć w niedoli?
– Już mi nikt nie pomoże – rzekł kuźnik cicho, a potem opowiedział nieznajomemu całą swoją historię.
– I co? Powiedzcie teraz, że macie jakiś sposób na złośliwego utopca?
– Postaram się pomóc. Znam się na hutniczej robocie, na tej fachowej i na wszystkim, co z nią związane. Myślę, że najpierw trzeba utopca wyciągnąć z wody i próbować udobruchać. A jak wyciągnąć, chcesz zapytać? – przybysz wyraźnie czytał w myślach kuźnika. – Zostaw to mnie. Pozwól tylko wejść do domu, bo muszę się odpowiednio przygotować.
Nie minęło kilka pacierzy, a ponownie stali na grobli. Nieznajomy zaczął karmić kaczki chlebem podwójnie pieczonym, co go sobie w domu nieboraka przygotował. Ptaki jadły, każdy kęs połykały łapczywie, potrząsając szyjami nabierały mocy przeciwko sile utopca. Potem zakwakały dziwnie wojowniczym głosem i, jakby na komendę, wszystkie naraz dały nura w głębinę. Zakotłowała się woda, zawrzała niczym w garnku na ogniu! Tysiące baniek wydobywało się z topieli bulgocąc i pryskając fontannami kropel, a za chwilę kaczki wypłynęły trzymając w dziobach za uszy sparaliżowanego utopca. Wydzierał się i przeklinał, ale siły całe stracił z powodu mocy chleba podwójnie pieczonego zjedzonego przez kaczki.
– Przestań się drzeć, bo ci gębę chlebem zatkam – rzekł nieznajomy, a demon ze strachu zacisnął wargi i tylko mruczał przez nos. – Gadaj tu zaraz, dlaczego przeszkadzasz poczciwemu i pracowitemu człowiekowi?
– Od tej ludzkiej pracowitości żyć mi się odechciewa – odpowiedział utopiec. – Nigdzie w rzece nie znajdziecie kawałka spokojnego miejsca, a jak jest, to brudne i śmierdzące. Już jemu mówiłem – wskazał na kuźnika palcem – że mi żona o to głowę stale suszy i wyzywa, jakobym o rodzinę zadbać nie potrafił.
– Babskim gadaniem się przejmujesz, suszy ci głowę i co? – drwili z niego dwaj mężczyźni na brzegu, bowiem kuźnik pozbył się lęku widząc, jakiego sprytnego ma kompana.
– Żebyście wiedzieli, co znaczy dla mnie „suszyć głowę”, pewnie byście się nie śmiali – rzekł utopiec drżącym głosem i wyjaśnił, jak to się żona znęca nad nim i za byle co zdziera mu myckę z głowy. Każe następnie czerep wystawiać nad powierzchnię wody, a sama tatarak łaskocze, przez co robi się wiatr, który głowę mu suszy.
– A utopiec z suchą głową, to tak, jakby utopca nie było! – zakończył swoje lamenty. – Wy też z nią nie zadzierajcie, bo nie wiem kim jesteście, ale raczej radzę się od niej trzymać z daleka.
– Ja jestem mistrz Walenty Rozdzieński, niczego się nie boję, bo kto w hucie pracuje, ten i diabła pokona, więc żona twoja nie jest mi straszna. Teraz puszczę cię wolno, wrócisz do domu i zapytasz żonę, co chce w zamian za spokój dany temu biedakowi. Najpierw jednak zabiorę ci myckę, bo wiem, szelmo, że po nią wrócisz na pewno! Powiedz tej jędzy, że może dostać nieckę srebra!
Mistrz Walenty machnął ręką na kaczki, te podpłynęły z utopcem do brzegu. Następnie zdarł z głowy demona myckę i puścił go wolno.
– Tylko prędko wracaj! – krzyknął jeszcze na odchodnym.
– A my, przyjacielu, pójdziemy zjeść, bo mi okrutnie w brzuchu burczy – zwrócił się Rozdzieński do kuźnika.
Kiedy wrócili po obiedzie, utopiec już czekał na brzegu i ogryzał pazury. Nie wyglądał na zadowolonego!
– I co, z żoną rozmawiałeś?
– Próbowałem ją udobruchać i się zgodziła nie krzywdzić kuźnika – w tym miejscu ludzie zrobili zadowolone miny, ale utopiec zaraz zgasił ich entuzjazm. – Tylko zbyt wcześnie się nie cieszcie! Ona za to chce… ona chce… – jąkał się i krztusił.
– Powiesz w końcu, czy mam cię zdzielić w łeb? – pogroził mistrz Walenty.
– Ona chce wielką bryłę złota, lśniącą niczym wschodzące słońce – wydukał demon i dla bezpieczeństwa przed gniewem Walentego schował się na chwilę pod wodą.
– Boże święty! Skąd ja złoto wezmę? – krzyknął zrozpaczony kuźnik, a utopiec wystawił głowę z wody i dodał:
– Też jej to samo mówiłem! Ale ona ciągle swoje! A myckę mi zwrócicie?
Zmartwił się właściciel huty, biegał po brzegu i rwał włosy z głowy. Walenty Rozdzieński uspokajał go twierdząc, że sobie poradzą.
– A myckę mi zwrócicie? – pytał utopiec jak nakręcony.
– Jutro! – warknął na niego mistrz. – Jutro rano pokażcie się z żoną na brzegu.
Nad wieczorem kazał sobie mistrz przygotować posłanie w kuźni i zabronił zaglądać tam aż do rana. Noc zapowiadała się pochmurna. Księżyca cienki rogalik, popychany wiatrem, przebijał raz po raz ostrym końcem pierzaste zwały niebiańskiego pokrycia, dając mierne światełko. Mgła osnuła wgłębienia terenu, płynęła unosząc się w górę i opadając, oplatała drzewa i krzewy, nadawała im dziwne nienaturalne kształty upiorów.
Zbliżała się północ, gdzieś w oddali zawyły wilki. Nad hutą przelatywały z piskiem nietoperze. Szybowały wysoko, to znów opadały nisko nurzając się w puchu mgły, jakby zażywały dziwnej kąpieli w jej delikatnej wilgoci. Walenty rozniecił niewielki ogień na palenisku mamrocząc jakieś zaklęcia. Rozsypał na klepisku drobno pokruszony chleb i ser. Zaraz też z wszystkich zakamarków wyszły maleńkie uboża, dobre duchy mieszkające w każdej hucie i kuźni. Wespół z Walentym zabrały się dziarsko do roboty.
Rano do warsztatu przyszedł kuźnik wiedziony okropną ciekawością, co też to się nocą tam działo. Mistrz przeciągał się niewyspany, ziewał szeroko i przecierał zmęczone oczy.
– Spójrz na palenisko – rzucił lakonicznie.
Kuźnik aż oniemiał! Leżała tam wielka bryła złota!
– Tylko tego nie dotykaj! – krzyknął Walenty widząc, że właściciel huty zbliża się niebezpiecznie blisko. – Chciała żona utopca bryłę złota błyszczącą jak wschodzące słońce, to będzie miała! Nieźle się zdziwi, jak ją do rąk weźmie, bo to jest kawał skały rozżarzonej na magicznym ogniu rozdmuchanym przez uboża. Weź ten kamień na łopatę i podejdźmy do brzegu, bo już pewnie utopce czekają.
Było tak w istocie. Żona, widząc z daleka świecącą bryłę, już zacierała ręce z zadowolenia.
– Idź do nich i przynieś złoto – szturchała męża, a ten się opierał. Podstępu nie zwietrzył, ale bał się Walentego.
– To złoto jest dla ciebie – zwrócił się Rozdzieński do żony utopca. Weź je sobie sama od tego, którego gnębicie. Poda ci skarb na łopacie, bo ci nie ufa!
Gdy żona utopca złapała rozżarzoną bryłę w obie dłonie, niczego nie czuła, bo przecież utopca nic nie boli, ale stało się tak, że wtopiła się w kamień. Zastygł on zaraz w wodzie krępując paskudę na wieki. Opadła na dno i od tej pory nikt już nie szkodził kuźnikowi. Czasem tylko, kiedy utopiec miał dosyć jej pyskowania pod wodą, pomagał jej unieść kamień, żeby mogła wystawić głowę nad wodę i popatrzeć na inny świat. Krzyczała wtedy, pomstowała, ale kuźnik nic nie robił sobie z tego. Tym bardziej Rozdzieński, bo powędrował dalej.
– Babskie gadanie, kupa krzyku i tyle! – śmiał się kuźnik i rzucał w nich „kaczki” płaskimi kamieniami.