Rozdział 26
Zew natury
Porzucony przez żonę, emerytowany milicjant, czy jak kto woli policjant Kołacz wraz ze zbliżającą się wiosną poczuł wielką samotność i pustkę w domu. Potrzebował jakiegoś towarzystwa, nie wystarczała mu wszechobecność radia, czy telewizji. Dlatego pojechał któregoś dnia do schroniska dla zwierząt i nabył miłego pieska za pieniądze odpowiadające nazwie gatunkowej zwierzaka. Policmajster karmił pupilka smakołykami, żeby przyzwyczaić go do siebie. Jakiś czas trzymał go w mieszkaniu i jedynie dwa razy dziennie, na smyczy wyprowadzał za potrzebą, ale później zaczął pozwalać mu na więcej.
W tym samym mniej więcej czasie mieszkająca w Zabrzu córka Cili wybrała się z mężem do Niemiec. Mąż miał tam większość najbliższej rodziny. Ich mieszkanie zostało puste, kwiatki miała podlewać sąsiadka, a kłopot był jedynie z suką. Córka poprosiła Cilę, żeby na kilka tygodni zabrała ją do siebie i ta, chociaż z oporami, zgodziła się!
Nie minęło kilka dni, a suka dostała cieczki i Cila myślała, że zgłupieje od psich amorów pod drzwiami domu. Wyprowadzała zwierzaka bardzo ostrożnie i tylko przez laubę na podwórko. Pewnego razu, jakoś tak pod wieczór wyszła właśnie z podopieczną, a do towarzystwa zaprosiła jeszcze sąsiadkę, żeby się nie dłużyło w czasie spaceru.
Nagle zrobił się za ich plecami rejwach i na podwórku pojawił się najpierw nowy piesek Kołacza, a potem on sam w rozciągniętym dresie gwiżdżąc sobie pod nosem wyszedł przed dom.
– Panie Policmajster! – zwróciła uwagę Cila. – Pilnuj se pan swojego psa. Moja suka się cieko i jeszcze jom najduch obskoko!
– To nie jest żaden najduch! To jest mój towarzysz życiowy – sprostował.
– Towarzysz? O Boże, to wy partię reaktywujecie? – powiedział Poeta, który właśnie wyszedł na papieroska.
– Pan niech się moją partią nie przejmuje, ale bardziej doglądnie swojej, żeby się coś złego nie urodziło z tej waszej lekkomyślności – odciął się Kołacz.
– A pan niech się psem przejmuje, bo z pańskiej lekkomyślności, z pewnością coś się sąsiadce urodzi – wskazał Poeta palcem na baraszkujące psy.
Kobiety zajęte jak zwykle rozmową, nie zauważyły, że suka odsunąwszy się na odległość smyczy, za ich plecami pozwoliła się obskoczyć pupilkowi Kołacza. Narobiły hałasu, aż dudniło między murami kamienic.
– Ty świński gwołcicielu! Ty cudzołożniku bezwstydny! – krzyczała Cila wymachując zdjętą zapaską. Kaniowa, nie wiedzieć skąd dorwała spory kij i chciała przyłożyć psu po plecach. Poeta rozumiał ich złość, ale pozwolić nie mógł na wyżywanie się na psie. Wyrwał kobiecie kij z ręki!
– Zwierzę to nie człowiek, one sobie nie zdają sprawy, co robią! – Poeta wyraźnie przejął się całym zajściem.
Policmajster sprawca całego zamieszania stał na progu lauby i śmiał się złośliwie.
– Cyrki robicie, a to jest naturalne! Same panie sąsiadeczki mają potomstwo i co? Bociany dzieci przynosiły!? Przecież ludzie to robią jak zwierzęta!
– Panie Kołacz, jo se wypraszom! Możno wy bezbożniki tak robicie! My tego z chopym nigdy niy robili na dworze – mówiła zgorszona Kaniowa. – Yno w izbie i po ciymku!
Światło faktycznie w większości przypadków nie jest potrzebne w akcie prokreacji, chociaż dobrze wpływa na płodność. Ludzie starej daty, wstydliwi i purytańscy twierdzą nawet, że należy te sprawy robić tylko przy ograniczonej widoczności. Nie wiadomo, z jakich pobudek, czy z braku czasu za dnia, czy z powodu tradycji uprawiania seksu w nocy, jeden z okolicznych inseminatorów odwiedzał goniące się krowy w gospodarstwach tylko późnym wieczorem albo nocą. Do czasu, póki w ciemnościach nie pomylił byczka z krową! Kilka tygodni spędzonych z gipsem na ręce niewiele go jednak nauczyło, bo trybu pracy nie zmienił – siła przyzwyczajenia!
Dobre oświetlenie także nie jest potrzebne podczas rektalnego stwierdzania ciąży u krów. Pewien lekarz weterynarii badał krowy w ciemnawej oborze i jedna niezbyt mu się wydawała ciężarna albo ciąża była wczesna.
– Niczego tu nie widzę – stwierdził wyjmując rękę z krowy.
– To ja panu lepsze światło zrobię – zaproponowała gospodyni.
– Czasem widzi się dłonią i wtedy nie trzeba światła – wyjaśnił lekarz.
– Ale mnie pan podebrał! Trzeba było powiedzieć, że pan nie czuje – śmiała się właścicielka krów.
– W oborze, a zwłaszcza z tej strony krowy wyczuć można coś innego, ale nie ciążę!
Konsekwencje amorów u zwierząt mogą być bardzo niebezpieczne dla ludzi. W jednej wiosce w niedzielę zaczęła rodzić maciora. Wyparła dwa prosięta, a potem długo nic nie wychodziło. Zaniepokojeni właściciele zmuszeni byli wezwać pomoc. Były to czasy, kiedy telefon nie był w powszechnym użyciu, dlatego mąż pilnował świni, a gospodyni pojechała po lekarza i dobrze, bo musiała go sama przywieźć. Żona lekarza wybrała się autem do kościoła i oczekując na jej powrót interwencja nie byłaby taka szybka. Pędzili przez wieś, w pewnym momencie, gospodyni zamiast skręcić pojechała prosto.
– Tu jest z górki, a w trabancie mamy słabe hamulce, dlatego muszę jechać jeszcze jakiś czas, zanim się zatrzymam – tłumaczyła kobieta. – Potem zawrócę i spokojnie wjadę w naszą drogę.
Lekarz wiedział, że jego zawód zbyt bezpieczny nie jest, ale że w czasie ciężkiego porodu narażony być może na kalectwo, tego się nie spodziewał!
Pies Kołacza po dokonaniu niechcianego przez Cilę aktu biegał sobie po podwórku i z zadowolenia machał ogonem.
– Jeśli pani nie chce szczeniąt, musi pani pójść do przychodni – Poeta poinformował Cilę, – a Kołacz powinien za wizytę zapłacić!
– A niech pani idzie, za wszystko zapłacę – zapewniał Policmajster, a dobry humor go nie opuszczał.
Potem zabrał psa i wrócił do domu i wtedy Kaniowa buntowała sąsiadkę
– Zymścisz się chociaż trocha, mało ci Policmajster narobioł złego?
Faktycznie kiedy Kołacz wprowadził się do kamienicy narobił Cili trochę nieprzyjemności. Podpadło mu, że czymś trąci na klatce schodowej, co przypominało zapach zacieru. To Cila przez lata całe kisiła żur i sprzedawała klientom do słoiczka, albo innego przyniesionego naczyńka. Policmajster uroił sobie, że sąsiedzi pędzą bimber i nasłał swoich kolegów z pracy. Zrobili Cili w mieszkaniu rewizję i oczywiście zamiast aparatury do pędzenia samogonu znaleźli gar pełen świeżego żuru, ale zapędziwszy się w przeszukiwaniu, znaleźli spore ilości wódki w tapczanie. Zarekwirowali wszystko i na dodatek tak potraktowali, jakby odkryli melinę. Nie pomogło tłumaczenie, że alkohol zbierają na wesele syna.
Cila cały czas zastanawiała się, czy pójść do lekarza z suką, ale Kaniowie jej doradzali, żeby nie darowała Kołaczowi. Skoro głośno, przy świadkach powiedział, że zapłaci za wizytę, to dlaczego nie ma ponieść konsekwencji swojej lekkomyślności? W gabinecie dowiedziała się, co można w takich przypadkach zrobić z suką i doszła do wniosku, że nie zdecyduje się na żadne ceregiele. Uznała to za grzeszne czyny. Chociaż do końca nie była pewna, czy podanie środków powodujących poronienie u zwierząt podpada pod grzech z tego samego przykazania, co w przypadku ludzi, to jednak zawsze w sprawach moralności zachowywała daleko idącą ostrożność. Podziękowała lekarzowi za wszystko i spytała:
– Wiela płacam, panie lykarzu?
– Nic pani nie płaci, trochę sobie pogadaliśmy i tyle – śmiał się doktor.
Już prawie wychodziła zadowolona, ale przypomniało jej się, że przecież cały ten ambaras spowodował Policmajster, więc wróciła się i wytłumaczywszy lekarzowi w czym rzecz, poprosiła o rachunek.
– Tak na odchodnym powiem, żeby pani porozmawiała spokojnie z sąsiadem. Niech się chłop poważnie zachowuje. Trzeba być odpowiedzialnym za swojego zwierzaka.
Cila po powrocie zostawiła sukę w mieszkaniu i w asyście świadków, czyli Kaniowej i starego Lizonia poszła zaraz do Kołacza po zwrot pieniędzy.
– Tu mocie panie Policmajster rachunek! Róbcie tak, coby to boło zaroz zapłacone, bo jo jest ubogo kobiyta! Z rynty niy byda płacić!
– No, już dobrze, dobrze! – mruczał i wyciągał z portfela pogniecione banknoty.- Jak już płacę, to chciałbym wiedzieć za co?
– Za gupota!
Kołacz zignorował tę zgryźliwość i dociekał dalej:
– Co takiego lekarz zalecił w sprawie psa?
– Psu mom dać spokój, bo to yno gadzina, a somsiada mom ze schodów ściepnońć – odpowiedziała Cila i bez pożegnania odwróciła się na pięcie chowając pieniądze do kieszeni wiosennego płaszcza.