Zaznacz stronę

Rozdział 6

Trzy choinki

– Nareszcie – powiedziała Anka, gdy na Facebooku pokazały się zdjęcia ze spotkania klasowego zrobione przez Martę, koleżankę mieszkającą w Niemczech. Niby wiele osób posiada jakiś, co najmniej niezły aparat fotograficzny, ale na imprezie okazało się, że nikt sprzętu nie zabrał ze sobą. Wiadomo człowiek trochę więcej wypije i o nieszczęście nietrudno, wystarczy jeden ruch łokciem i aparat jest do wyrzucenia. Może nie pozbędzie się czego wielce cennego, ale zawsze lepiej wydać pieniądze na inne rzeczy.
Jedyną osobą, która miała czym fotografować była Marta, może dlatego, że jechała z daleka, potraktowała wydarzenie nad wyraz poważnie. To ona robiła fotki, trzaskała ich sama ile wlezie, oczywiście kazała też się uwieczniać w restauracji, przed lokalem, i potem w trakcie grupowego powrotu. Niektórzy fotografowali telefonami, ale co z tego wyszło, można się domyślać mając świadomość stanu trzeźwości całego bractwa.
Anka ucieszyła się, widząc zdjęcia na portalu, ale większą radość sprawił jej list od Marty, który zastała w skrzynce internetowej. W załączniku znajdowało się wiecej fotografii, a sam email ucieszył ją i przeraził odrobinę. Marta pisała tak:
„Powinnam wytłumaczyć Ci, dlaczego dopiero teraz, po miesiącu się odzywam. Przecież przesłanie zdjęć i napisanie kilku słów nie powinno stanowić wielkiego problemu, ale niestety miałam niemiłą przygodę podczas powrotu do Niemiec. Byłam prawie już w domu, dzieliło mnie do celu kilkanaście kilometrów. Słońce zaszło, pogoda była cudowna. Zjechałam z autostrady, kiedy zauważyłam leżącego na drodze człowieka. Pierwsza reakcja to konieczność udzielenia pomocy. Wyskoczyłam z auta i podeszłam do leżącego… to była kukła! W ubranie napchana słoma! Wpadłam w panikę, wsiadłam szybko do auta, zatrzasnęłam drzwi swojego merca i dodałam gazu. Dobrze wiem, czym się takie zdarzenia kończą na lokalnych drogach. Mężowi opowiedziałam wszystko, a on zadzwonił na policję. Następnego dnia dali znać z posterunku, że sprawdzili potencjalne miejsce zdarzenia i niczego nie znaleźli. Ja natomiast zauważyłam na drzwiach mercedesa krwiste, podłużne maźnięcia. Domyśliłam się, że przytrzasnęłam palce potencjalnemu bandycie. Zgłosiłam to policji, a ta wszczęła wtenczas poważne śledztwo. Wszystkich procedur i przesłuchań miałam dosyć, po dziurki w nosie. Do tego moja ciotka, poczciwa kobiecina, ta która bardzo nam pomogła, kiedy uciekliśmy z mężem z PRL-u, zaczęła opowiadać jakieś historie jeszcze ze starej Polski, które zmroziły nam krew w żyłach.
Jakiś nasz dawny krewny mieszkał we Wielowsi, czy gdzieś w pobliżu. Pola nie miał niewiele, niezbyt z tego mógł utrzymać rodziny, dorabiał więc sobie wyplatając koszyki. Jednego razu, jakoś tak przed Bożym Narodzeniem jechał z towarem po ciemku, wczesnym rankiem do Tworoga. Był za Świniowicami, szarzało, kiedy koń zaczął prychać i niespokojnie rozglądać się na boki. Chłop nie przejmował się tym zbytnio, bo myślał, że wyczuł w lesie dzikie zwierzęta. Dla większego jednak bezpieczeństwa przygarnął bliżej do siebie siekierkę, którą zwykle woził na furze. Miał dobre przeczucie, bo tuż nagle z gąszczu wyskoczyło kilka osób. On śmignął konia batem, ale wiele się to nie zdało, bo już dwóch trzymało za uzdę, a trzeci sięgał po krewnego chcąc go ściągnąć z fury. Ten wiele się nie namyślał, złapał siekierę i zaczął się bronić. Wywijał nią, a bandzior robił uniki. W którym momencie siekiera trafiła w brzeg burty wozu, w miejscu, gdzie oparta była deska do siedzenia. Bandzior zawył, zaklął i puścił się wozu. Ci dwaj trzymający konia, słysząc co się dzieje, rzucili się kamratowi na pomoc. Woźnica nie namyślał się zbyt długo, ciął biczem konia, potem bandziorów po plecach i pognał przed siebie. Kończył się już las, Tworóg był blisko i wtedy mój przodek coś namacał na ławce. Były to trzy palce, które widocznie obciął rabusiowi. Przeraził się bardzo, palce wyrzucił ze wstrętem na skraj lasu.
Towar sprzedał we wsi i chociaż pijakiem nie był, dbał o rodzinę, lecz tym razem wstąpił do knajpy napić się sznapsa, żeby dodać sobie animuszu przed powrotem. Siedział ze znajomymi i opowiadał niewiarygodną swoją przygodę. Nagle do szynku weszło trzech mężczyzn, wśród których krewny rozpoznał tego, który próbował go ściągnąć z wozu.
– Pierony ogniste! – krzyknął krewny odważnie, bo siedział w towarzystwie wielu ludzi i miła już trochę w czubie. – To wyście mnie dzisiaj napadli w lesie.
– Człowieku, uspokój się, pókim dobry – rzekł najważniejszy z nich. – Nie rzucaj oskarżeń, bo możesz tego pożałować. Masz jakieś dowody?
– Mam! Przecież obciąłem ci trzy palce!
– A to dziwne, bo mam wszystkie, a kamraci też – mężczyźni pokazali swoje ręce, a ten najważniejszy dodał:
– No chyba, że chcesz zobaczyć resztę palców, ale to nie tutaj przy wszystkich – wtedy zgromadzeni wybuchli śmiechem z rubasznego dowcipu.
Gdy pijackie towarzystwo uspokoiło się, trójka przybyszów poprosiła krewnego na bok i ten, który niby stracił palce rzekł tak:
– Kim jestem, wszyscy w okolicy wiedzą, ale zapamiętaj sobie, że takich jak ty nie napadam. Głupcze, biedy się nie okradnie, to jest stare, ludzkie prawo. Ci, co cię chcieli obrabować są o wiele groźniejsi niż my i radzę ci wracać do domu zanim się nie ściemni, bo to jest diabelska sprawka. Czorty się pod nas podszywają.
Krewny przeraził się i faktycznie zaraz się pozbierał. Miał za plecami ostatnie chałupy Tworoga, a wtedy rzuciło mu się w oczy, że na skraju lasu stoją trzy dorodne choinki, które wyraźnie rysowały się na tle reszty drzew, bo były nieośnieżone. Woźnica pogonił konia, przeżegnał się i pełen strachu wrócił do domu. Od tej pory już nigdy nie wybierał się w podróż bez święconej wody. Był święcie przekonany, że te choinki są zaklętymi palcami diabła.
Tyle opowieści mojej ciotki, ale na tym nie koniec. Musisz, Aniu wiedzieć, że ona mi cały czas teraz głowę zawraca i pyta, czy te drzewa jeszcze stoją. Przecież tyle lat minęło i jeśli nawet były, to musiały być już ścięte. Mam mam do ciebie prośbę w związku z tym. Mówiłaś, że robisz dalekie wycieczki na rowerze, więc nie byłoby dla ciebie problemem, żeby kiedyś tam pojechać, zrobić kilka widoczków i przesłać mi mailem…”
Dla Anki nie było to oczywiście problemem, chciała prośbę wykonać należycie, poza tym mówiąc szczerze trochę list Mary ją przestraszył, zwłaszcza, że zbyt wiele dziwnego się ostatnio nasłuchała. Dlatego poprosiła męża, żeby pojechał z nią. Dreszcz emocji przeleciał jej po plecach, kiedy zobaczyła, że faktycznie na skraju lasu, nieco oddalone od innych drzew stoją trzy wysokie choinki. Zrobiła kilka zdjęć, a kiedy wieczorem wgrała je do komputera, okazało się, że choinki zniknęły. Wtedy dopiero poczuła się nieswojo! Fotki przesłała Marcie nie komentując całego zdarzenia, a ta zaraz odpisała:
„Droga Aniu! Bardzo Ci dziękuję za fatygę. Miała ciotka rację, choinki jednak stoją. dziwne, że ich nikt nie ściął do tej pory. A może to są inne, nie te z diabelskich palców?”