Zaznacz stronę

Pewna pani redaktor poczytnego tygodnika wraz z drugą miastową damulką wybrały się na jesienny weekend do wioski pośród lasów. Pani redaktor miała tam domek wypoczynkowy, który został zaadoptowany z niewielkiej zagrody odziedziczonej po ciotce. Z dala od miejskiego gwaru, od mężów i rodzin, miały zamiar wypocząć w otoczeniu złotej jesieni. W ciągu dnia relaksowały się obgadując wszystkich znajomych. Za to w noc przeżywały koszmar. Nie mogły oka zmrużyć, bo pies sąsiada szczekał i wył jak opętany. Już pierwszego ranka po pańcie zwróciły uwagę gospodarzowi, ale ten splunął i rzekł:
– Blisko jest las i pies szczeka na dzikie zwierzęta. Pyska mu nie owinę taśmą izolacyjną.
– Tego by jeszcze brakowało! – obruszyła się jedna z nich.
– Katuje pan psa trzymając go na łańcuchu, to złe zachowanie i w skrajnych przypadkach karalne! Narusza pan zasady wolności – powiedziała redaktorka – Zabiorę go panu.
– Żadnych zasad nie naruszam – burknął chłop. – To mój pies i zrobię z nim co zechcę!
– Tylko tak się panu zdaje! Pan nie rozumie sensu słowa wolność – ripostowały i poszły naradzić się przy kawie. Co uradziły, to zrobiły na koniec pobytu.
– Odkupimy od pana tego psa – oznajmiły sąsiadowi – bo kiedy przyjdą jesienne słoty, a potem zima, biedny zwierzak nie przetrzyma niewoli.
– Takiego…! – odparł i pokazał wiadomy gest. – Wytrzymywał dawniej, to i teraz wytrzyma.
– Opiszę pana w moim tygodniku! – zagroziła redaktorka i to poskutkowało.
– A bierzcie go sobie za darmo! – przestraszony chłopek spuścił psa z łańcucha.
Niełatwo było zwabić psa do samochodu, ale pańcie były na to przygotowane. Smak i aromat dobrej szyneczki zadziałał. Zwabiony burek ulokował się na tylnym siedzeniu wraz z jedną damulką, a druga ruszyła w dal. Zwierzak trochę popiskiwał z żalu, więc dostawał kolejne łakocie, aż w końcu zasnął. Panie myślały, że zasnął rozkoszując się darem wolności, ale… W pewnym momencie pies przebudził się, mruknął, potem zaczął szybko przełykać ślinę, aż w końcu stało się. Choroba transportowa dała znać o sobie. Zwracając wszystkie smakołyki zanieczyścił auto i ubrudził odzież obu pań. Nudności przerywane były chwilami otępienia na przemian z agresją, podczas której gryzł tapicerkę auta. Zmuszone były zatrzymać się na stacji benzynowej, a wtedy pies dał drapaka i tyle go widziały.
Po jakimś redaktorka przyjechała znowu na wieś. Sąsiad zaraz przyszedł się przywitać.
– Jak tam się czuje mój piesek?
– Świetnie – odparła na odczepnego, bo wstydziła się powiedzieć prawdę.
– A ty taka, owaka! – wydarł się. – Świetnie ma się u mnie! Wrócił po tygodniu zmarnowany, teraz to ja mogę opisać wszystko w pani tygodniku! Jak go pani traktowała, że uciekł?
Redaktorka czerwona jak burak przedstawiła faktyczny bieg zdarzeń
– Ja tylko chciałam dla niego wolności – powiedziała na koniec i podeszła do zwierzaka. Pies zapiszczał i uciekł do budy, a następnie wystawił głowę i groźnie wyszczerzył zęby.
– Widzi pani, on nie chce pani znać!
– Przecież ja mu takie smakołyki chciałam dawać!
– A u mnie dostaje byle co! Ja mu szyneczki nie daję, ale święty spokój i to jest chyba ten sens psiej wolności, o którym pani mówiła. I nie tylko psiej, ale i ludzkiej, bo każdy ma tyle wolności, na ile długi jest łańcuch i dobrze każdemu jest tam, gdzie jemu jest dobrze, a nie gdzie niby mądrzejszemu się wydaje.