Rozdział 39
Zakaz postoju
Zaparkowanie samochodu w Tarnowskich Górach w godzinach funkcjonowania urzędów, sądu i wszelakich instytucji użyteczności publicznej graniczy niemalże z cudem. Taka sytuacja nie jest charakterystyczna jedynie dla tego miasta. Powstające przed wiekami, a nawet tylko przed kilkudziesięcioma laty ludzkie skupiska nie były planowane na potrzeby XXI-szego wieku. Nikt nie mógł wtenczas przewidzieć, że jedna rodzina będzie miała kilka samochodów, a nawet tego, że ludziom będzie trudno przejść kilkaset metrów z Galenbergu, czy okolic Lyszczy do centrum. W efekcie, zwłaszcza w dni targowe, dla kogoś mieszkającego w innej miejscowości powiatu, najlepiej byłoby zostawić auto przed jednym z hipermarketów i wszystkie sprawy załatwić pieszo.
Heniek nie miał na taką ewentualność ani czasu, ani ochoty. Zresztą znał ulice w Tarnowskich Górach, gdzie zwykle kawałek miejsca można było znaleźć. Tym razem było jednak cienko – jak się to mówi w byłym żargonie wojskowym. Miał zamiar stanąć na ul. Okrzei, ale i tam przed tak zwaną Budowlanką cała prawa strona była zajęta. Jedynie tuż przy kostnicy była odrobina wolnego i tam też się zatrzymał tuż za innym samochodem. Wyszedł z auta i jeszcze z tylnego siedzenia zabierał potrzebne dokumenty, kiedy wystraszył go klakson.
„Co u licha! Przecież miejsca nie tarasuję” – pomyślał.
Innego jednak zdania był pan z przedsiębiorstwa pogrzebowego, który właśnie podjeżdżał ze zwłokami.
– Nie widzisz pan, co tu jest? – rzekł wojowniczo.
– Widzę, trupiarnia – Heniek nie miał zamiaru się poddawać.
– Ale ten znak co oznacza? – tamten pokazał niewielki znak na drzwiach poczekalni przed pochówkiem.
– Doskonale wiem, to jest zakaz postoju. Myślę, że stosuję się do niego, bo zapewniam pana, że na razie nie zamierzam robić w tym przybytku przebywać.
– Niech pan nie będzie taki pewny siebie, wszystko się może zdarzyć!
– Jestem tego świadomy, ale czuję się nieźle i czarne myśli o rychłej śmierci mnie nie nachodzą – ripostował Heniek.
– Tutaj jest napisane, że nie wolno stawać 15 metrów od drzwi – człowiek z auta karawanu nie dawał za wygraną.
– Obwiązują mnie znaki ustawione urzędowo na jezdni, a nie na wrotach do wieczności – odparł zniecierpliwiony Heniek.
Szczęśliwym trafem auto stojące przed Heńka pojazdem odjechało, więc mógł oddalić się nieco od niefortunnego miejsca.
„Nie ma się co szarpać z ludźmi wykonującymi tego typu usługi, zbyt optymistycznie nie nastrajają ” – pomyślał i chociaż przesądny nie był, w rzucanie uroków nie wierzył, to jednak coś go tknęło, żeby wracając do domu odwiedzić groby najbliższych. Kupił znicze, jakieś kwiatki. Kiedy porządkował nagrobek, po drugiej stronie cmentarza kroczył kondukt. Niby nic nienormalnego, a jednak zdarzył się tajemniczy zbieg okoliczności. Z grubsza rwał wyrosłe zielsko za pomnikiem i niespodzianie usłyszał głos za sobą.
– Co pan tu robi?
Nie można powiedzieć, że się Heniek nie wystraszył zaatakowany zza pleców, ale zdziwił się niemożebnie. Był to ów pracownik zakładu pogrzebowego, z którym miał scysję przed kilkoma godzinami.
– O to samo mógłbym się pana zapytać.
– A pytaj pan, ja jestem w pracy. Widzi pan ten pogrzeb, obsługuję go.
– Jaki to mam związek ze mną? Czyżby tutaj też był jakiś zakaz postoju? Nie wierzę, że nie wolno postać sobie nad grobami rodziców.
– Postać sobie wolno, pomodlić się też, ale widzę z daleka, że ktoś się tutaj szarpie, coś wyrywa, to reaguję zaraz. Niedawno ukradli wiele metalowych wazonów z cmentarza w Reptach.
– I oczywiście pan myślał, że ja kradnę wazon? W środku dnia? – Heniek kręcił głową z dezaprobatą.
– Nie, teraz widzę, że pan złodziejem nie jest, przepraszam – rzekł człowiek, odwrócił się żeby odejść, ale o czymś sobie przypomniał:
– A skąd pan wie, kiedy się cmentarze okrada?
Heńka zamurowało na chwilę, ale do głupich nie należąc odparł inteligentnie:
– Wiem, bo często bywam na cmentarzu o tej porze i nigdy złodzieja nie widziałem.
– Aha – burknął tamten krótko i poszedł.
Wracał Heniek do samochodu i myślał jak to się historia zmienia nawet w aspekcie metalowych wazonów. Obecnie policja szukać będzie złodziei, a w latach osiemdziesiątych milicja poszukiwała tych, którzy wazony na pomnikach swoich zmarłych posiadali. Okazało się bowiem, że przedsiębiorczy tokarz w jednym z większych zakładów pracy bardziej zajmował się ich produkcją, niż pomnażaniem dorobku socjalizmu.
Wieczorem wracał Heniek wraz z małżonką z zakupów. Tuż przed ich domem stało znajome auto pogrzebowe tarasujące wjazd na podwórko.
– Czy jest to przypadek, czy mnie pan świadomie prześladuje? – zapytał Heniek.
– Niech się pan nie czepia, jestem tutaj także służbowo – odpowiedział pracownik zakładu pogrzebowego.
– Jeśli pan po mnie przyjechał, to mam dla pana wiadomość niepomyślną – odezwał się Heniek w tonacjach czarnego humoru. – Jeszcze żyję i podejrzewam, że dosyć długo pan będzie czekał pod moim domem.
– W sąsiednim domu umarł jakiś starszy pan, więc go musimy zabrać – tłumaczył się ten od nieboszczyków.
Zamurowało Heńka kiedy usłyszał, że sąsiad, dziarski staruszek nie żyje.
– Śmierć kosi znienacka, jeszcze dzisiaj z nim rozmawiałem – stwierdził zasmucony Heniek. – Pomijając jednak wszelkie okoliczności, to po pierwsze blokuje mi pan wjazd, a po drugie w tym miejscu jest zakaz postoju, a nawet zatrzymywać się nie wolno, bo jest ciągła linia.
– To co mam zrobić? Kazać nieboszczyki przyjechać autobusem?
– Nie, po prostu być bardziej wyrozumiały dla innych – tymi słowami uciął Heniek rozmowę, ale żona zapytał jeszcze z ciekawości:
– A nie wie pan, co mu się stało?
– Nie mam pojęcia, serducho stanęło i koniec.
– No tak, serce zakazu postoju, ani zatrzymywania się nie ma – wtrącił Heniek – a szkoda.