Zaznacz stronę

Kiedyś pisałem takie coś sobie a Muzom, tak dla wprawy, dla samokształcenia stylu i wyobraźni. Oto jedna z tych etiud:
Rozpustny wiatr nie dawał spokoju wysmukłej topoli!

Od dawna miał ją na oku, całe lato zawracał jej głowę. Owiewając głaskał jej wysmukłe, kształtne ciało. Podbiegał blisko, tarmosił, a czasem wręcz szarpał. Ona odpychała jego brutalne zapędy, a gdy opierała się skutecznie, przystawał gniewny opodal. Zaplątywał swe frywolne paluchy w gąszczu krzaków. Odrzucając kosmatą głowę do tyłu grał na ich gałęziach niczym oszalały harfista. Dźwięki mieszały się z drganiem słonecznego światła w uwodzicielsko kuszący strumień melodii blasków i cieni.

Bywało, że tańcząc w polu próbował ją oczarować swoimi krokami – to w prawo, to w lewo, porywając z ziemi kłęby kurzu materializował się w komiczne kształty olbrzyma. Osypywał swoją ulotność piaskiem i próchnicą, miotał kłęby prosto w oczy przestrzeni. Drobiny po chwili opadały z cichym stęknięciem, szmerem szarości na gliniastych koleinach polnej drogi, na śladach pozostawionych przez przechodzące o poranku stadka bydła.
A on? A wiatr? Szybował w górę i drapał sobie plecy o szpony pierzastych chmur. Czochrał się lubieżnie, aż słońce dawać musiało mu pstryczka w nos wiązką promieni przebijających się przez obłoki.

Jesienią topola stała się… nie zmęczona, lecz senna. Pożółkła co nieco, ale nic nie straciła na swej urodzie. Nie, nie! Wręcz jakby nabrała dojrzałości, a do tego stała się bardziej dostępna, rzec można, że nawet uległa! Machnęła gałęzią na wiatrowe wyczyny.

A bo to pierwsza w jej życiu jesień? Czy to jej pierwszy wiatr?

On tylko czekał na ten moment. Podpełznął zdradziecko wtulony w chłód ściółki, a następnie niczym wąż oplótł ciało jej pnia podfruwając ku górze… nastroszył liście, szepcząc czułe słówka oskubał ją z grubsza do frywolnej nagości…

… topola po tych wszystkich wyznaniach trochę wstydliwie zwarła gałęzie, kiwała się uśmiechnięta, a wiatr zmordowany, przewieszony przez jej najgrubszy konar i pokazał słońcu język.