Zaznacz stronę

Kiedyś zacząłem pisać takie coś:

Krecie Kopce
Rozdział 1
Początek święta

Słońce już prawie zaszło za horyzontem pofalowanym szeregiem niewielkich wzgórz, był wrześniowy wieczór. Wystrojone miasteczko Krecie Kopce szykowało się do rozpoczęcia corocznego, tradycyjnego święta. Z tej okazji grupa tutejszej kulturalnej cyganerii ułożyła stosowny program inaugurujący trzy dni igr i brewerii. Ceremoniał otwarcie polegał na tym, że burmistrz wśród aplauzu zgromadzonej gawiedzi jednym szarpnięciem sznurka zrywał z wierzby rosnącą tam gruszkę. Oczywiście, że było to wielką mistyfikacją, bo gruszkę zawieszono kilkanaście minut przed rozpoczęciem imprezy. Dla bezpieczeństwa nie był to prawdziwy owoc, ale gumowa gruszka do lewatywy. Jeśli spadnie komuś na głowę, a nie daj Bóg któremuś z zaproszonych gości z pewnością nie bryzgnie się wywołując wstręt. Nie zwabi także swoją soczystą słodkością roju pszczół, które mogłyby wzbudzić panikę i zepsuć całą uroczystość. Co najwyżej odbije się kilka razy ku uciesze dzieci i wyląduje w tłumie. Ogłoszony nawet został konkurs! Kto ją złapie zostanie obwołany Miss Kretów i to bez względu na płeć!
Głos zabrał zażywny, mały grubasek łysy jak kolano dewotki. Był to wielce szanowany przez wielu poseł.
– Wszystko, co czynimy, czyńmy dla dobra naszej Małej Emigracji… – rzekł poseł, a burmistrz trącił go łokciem i sprostował:
– Ojczyzny! Ekscelencjo, Małej Ojczyzny!
– Nie! Wiem co mówię! – obruszył się poseł. – Ojczyzny mamy już dosyć! Mówmy raczej w naszym mieście o Małej Emigracji, bo wszyscy wiemy, jak dobrze się mają ci, którzy wyjechali!
Paplał coś jeszcze bez składu, ale przyznać trzeba, że miał trochę racji nazywając tak miasto. Patrząc na sprawę z innego punktu, wielu bowiem mieszkańców przyjechali tutaj za chlebem.
Ceremonia otwarcia toczyła się dalej, a do miasteczka cały czas zdążały sznury samochodów, nieliczne tylko jechały w kierunku przeciwnym. Wśród tych opuszczających Krecie Kopce był jeden osobnik o obliczu marsowym, jechał sportowym autem z taka prędkością, że fragmenty roztopionego asfaltu wyrywały się spod kół. Zatrzymał się dopiero na wzgórzu, tuż przy tablicy oznaczającej granicę miasta. Wyszedł, splunął obficie i patrząc spode łba mruknął przez zaciśnięte zęby!
– Ja wam jeszcze wszystkim pokażę!
Niedawno był w mieście popularną osobą, radnym, który chciał ciemnej ludności pokazać lepszy świat. Rok temu z entuzjazmem przyjęto jego projekt przebudowy miasta za pomocą tektury. Gdyby nie grupa oponentów już teraz w czasie święta wszystkim szczęki opadłyby z wrażenia! Wszystkie plany poszły w diabły, a on rozbity wewnętrznie podarł swój mandat i niczym konfetti rozsypał z ratuszowej wieży. Za ten wybryk plus zaśmiecanie rynku skazany został na banicję. Stał więc na progu miasta, dosłownie, bo w tym miejscu szosa gwałtownie załamywała się robiąc niebezpieczną przeszkodę.
– Partacze! Nawet dróg porządnych robić nie potraficie – syknął jeszcze raz i pogroził pięścią Krecim Kopcom. Chyba tym gestem rzucił urok, bo w momencie zebrały się chmury i spadł obfity deszcz! A grucha z wierzby też akurat spadła!.

Powieść pełna absurdów i bzdur pomieszanych z realiami. Nie dokończyłem.