Zaznacz stronę

Jeden z rozdziałów „Nie tak dawno w TG”. Myślę, że na czasie.

Rozdział 17

Anioł

Wnuk Kazika chodzący do podstawówkę, wrócił ze szkoły pierwszego dnia po świątecznej przerwie.
– Mam szansę poprawić ocenę z zachowania na semestr – powiedział przy obiedzie. Rzekł to z wielką satysfakcją, bo na ostatnim zebraniu rodziców wychowawczyni nie była zadowolona z jego wyczynów.
– W jakiż to sposób? – spytała mama, a zarazem synowa Kazika.
– Moja klasa wystawiać będzie jasełka, a dwaj aktorzy zachorowali i wychowawczyni zaproponowała mi, że jak zagram w zastępstwie, to wybaczy mi kilka wpadek. Roli uczyć się nie muszę specjalnie, bo mówię jedno zdanie. Dziadku, kogo mam zagrać diabła, czy anioła, bo mogę sobie jutro wybrać? – skierował pytanie do dziadka, bo Kazik stanowił dla niego wielki autorytet i tak po prawdzie, tylko z jego zdaniem się liczył.
– Myślę, że anioła, bo diabłem już jesteś! – padła odpowiedź, która wywoła lawinę śmiechu przy stole, ale synowa nie była zadowolona z żartu.
– Tata jak coś powie czasami, to usiąść można. Nie dziwota, że chłopak zachowuje się niepoważnie w szkole, ma to po dziadku.
– Kochana, nie buduj swego autorytetu burząc cudzy – Kazik skomentował wypowiedź, a potem dodał, że z czasów dzieciństwa pozostała mu fobia, lęk nie do samej istoty anielskiej, ale do zdarzeń, z którymi ją kojarzy. Zaraz też wyjaśnił dlaczego, a historyjki dotyczyły okolic miasta, gdzie kiedyś mieszkał.
– W latach sześćdziesiątych ulica, która teraz nazywa się Nakielską, wtedy była Oświęcimską i biegła przez tory aż do skrzyżowania z Bytomską. Wiaduktu nie było, więc prawdziwe utrapienie dla mieszkańców stanowiły szlabany. Pociągów przejeżdżało sporo, bywało nieraz, że musiało się odstać kilkanaście minut, żeby przedostać się na drugą stronę głównego szlaku kolejowego wiodącego do Katowic. Nic dziwnego, ze ludzie korzystali z różnych, często niebezpiecznych przejść skracających drogę, a przede wszystkim czas dotarcia do celu. Bardzo popularny był tzw. mostek, czyli miejsce, gdzie wąskotorówka, czy jak ktoś woli – banka, robiąc wielki zakręt, przecinała nasyp kolejowy. Tuż obok pod koleją także przepływa Stoła, mająca niezależny most na sobą i jeszcze dawniejszymi czasy tamtędy można było przejść na drugą stronę. Niestety miejsce nie było przez lata całe należycie pielęgnowane, poza tym woda rzeczki, a raczej ciesz, która płynęła korytem nie skłaniała do zbliżania się na krótszy dystans. Jeśli wspomnieć, że wszyscy wtenczas nazywali Stołę – Gnojówką, to dalszy komentarz staje się zbędny. Przejście dla pieszych pod mostkiem, poboczem torów banki było zabronione, ale kto się tym przejmował. Czasami czatowali sokiści, wlepiali mandaty, tłumaczyli konsekwencje. Na niewiele się to zdało, ludziom mieszkającym w pobliżu zakładów mięsnych nie chciało się chodzić dalszą trasą. Wydawało im się, że usłyszą w porę gwizdanie parowoziku zza nasypu, albo unoszący się dym ostrzeże przed niebezpieczeństwem. W przeważającej większości mieli rację.
Kiedyś szedłem popołudniu na religię, a tu pech! Pod mostkiem stała wąskotorówka, lokomotywa po drugiej stronie nasypu wypuszczała kłęby dymu i pary. Przystanąłem i ze zdziwienia otwarłem usta. Widziałem wyraźnie białego anioła unoszącego się do nieba.
– Tak, anioł zatrzymał pociąg, cud się w Tarnowskich Górach wydarzył – przerwała synowa – już w to uwierzę!
– Nie, cud się nie wydarzył, tragedia. Okazało się, że szło starsze małżeństwo pod mostkiem, byli już w środku, kiedy nadjechała banka. Chłop przykleił się do ściany i nic mu się nie stało, kobiecina natomiast chciała uciekać, ale potknęła się, wpadła po koła i straciła obie nogi. Zmarła zanim nadeszła pomoc.
– Horror! Masz jeszcze coś z dreszczykiem, czy to już cały twój repertuar? – zapytała córka ironicznie. – Bierz pod uwagę to, ze dziecko słucha.
– Na gorsze rzeczy patrzy w telewizyjnym ogłupiaczu, a ja nie opowiadam fikcji, ale czystą prawdę. Może był to horror, może jakiś znak, a może ostrzeżenie. Faktem jest, że od tamtej pory wolałem do kościoła chodzić koło szkoły dziesiątki, kładką nad torami. Jednej zimy, a były one wtedy bardzo mroźne i śnieżne zobaczyłem drugi raz anioła w tym miejscu. Jest to teren mocno pofałdowany, dlatego stanowił jedno z wielu, ujmując w cudzysłów oczywiście, ośrodków sportów zimowych w mieście. Jedne dzieci zjeżdżały na sankach, inne na nartach, nikt wtedy nie musiał robić wypraw w góry do ośrodków narciarskich, żeby zażywać uroków zimy. Pewnego dnia w czasie ferii świątecznych wybrałem się z kolegą na sankami. Nie pamiętam, czy dlatego, że zrobiło się tłoczno na ślizgawce, czy po prostu znudziło nam się, nie to jest ważne. Coś nas pokusiło, żeby przejść na drugą stronę nasypu. Zabawa była fajna, ale zgłodnieliśmy, zbliżała się pora obiadowa, należało wracać. Tą samą drogą oczywiście. Gdy wychodziliśmy spod mostu z przerażeniem zobaczyliśmy, że kolejka jedzie wprost na nas! Odskoczyłem gwałtownie, a szarpnięte sanki zsunęły się na tory i nie byłem w stanie ich w porę wyciągnąć. Natomiast kolega rzucił się nierozsądnie na ratunek i choć krzyczałem, nie opamiętał się. Skończyło się to fatalnie, ostatni wyraźny obraz jaki widziałem, to parowóz uderzający w kolegę…
– Nie mów dalej, nie opisuj szczegółów, bo słabo mi się robi!
– Szczegółów nie pamiętam, w szoku dałem nogę do domu, obróciłem się tylko raz i znowu widziałem anioła…
– Matko Boska, zabiło chłopca!? – synowa otwarła szeroko oczy z przerażenia.
– Nie, skądże, posłuchaj dalej. Dotarłem do domu z płaczem, byłem w takim stanie psychicznym, że zapomniałem jak się kolega nazywał. Rodzice zrobili szybkie śledztwo na miejscu zdarzenia, dotarli do rodziny kolegi i okazało się, że poza drobnym zadrapaniem żadnych obrażeń nie miał. Sanki też były w całości, uratowała je… sroga zima. Lokomotywa miała zamontowany pług śnieżny dzięki któremu kolega nie dostał się z sankami pod koła.
Wnuczek słuchał z rozdziawionymi ustami, lubił opowieści Kazika, bo były dla niego jak historie z głębokiego średniowiecza. Pełne tajemnic, niewyjaśnionych sytuacji, jednym słowem ciekawe dla dorastającego chłopca.
– Dziadku, tylko dwa razy widziałeś anioła? Opowiedz jeszcze coś – prosił.
– Widziałem jeszcze wiele, wiele razy, ale nie mogę opowiedzieć – rzekł Kazik.
– A co, są bardzo straszne?
– Nie, ale obiad się skończył – odparł dziadek – poza tym nie mam czasu, bo wyjeżdżam na ważne spotkanie.
Po piętnastu minutach Kazik stał przy swoim aucie, był trochę spóźniony, ale nie miał zamiaru się śpieszyć. Do ostrożnej jazdy skłaniał go dziwny ślad na dachu samochodu. Niedawno jechał po zmroku drogą do Zbrosławic. Tuż przed zakrętem przeleciało mu coś nad głową, jakieś wielkie ptaszysko. Poczuł lekkie stuknięcie, więc przyhamował. Miał szczęście, bo akurat sarny przebiegały przez szosę i dzięki temu nie rozjechał ich.
Przed świętami udał się do myjni, zostawił samochód na godzinę, żeby zrobili grubsze sprzątanie.
– Ktoś panu skakał po karoserii na bosaka? – zapytał pracownik oddając kluczyki. – Na dachu jest wyraźny ślad stopy, taka jaśniejsza plama.
Kazik słysząc to, zrozumiał w jakiego ptaka niedawno stuknął.