Wpadł mi do głowy taki motyw: „serce zezowate”. Jest wieczór, w pokoju ciepło, może mam inne zajęcia, ale niech sobie poczekają. Próbuję tę zbitkę wyrazów wykorzystać w jakimś sensownym tekście, przykładowo:
Pustka pod czaszką, a ręce z waty,
Nogi zbyt wiotkie i kręgosłupy,
To ludzie o sercach zezowatych,
Do wybujałych ego przykutych.
E, nie pasuje mi! Lubię nieraz ostro poużywać sobie, ale dzisiaj mam inne usposobienie, bardziej łagodne. Jeśli coś pisać, to dla relaksu, a nie prowokacji.
Pytasz, czy jakiś przyniosłem podarek?
Tak, mam w zanadrzu serce zezowate,
Wiem, nie spodoba ci się ono wcale,
Nadto w bukiecie połamał się kwiatek.
Trochę lepiej brzmi, poza tym robienie z siebie niedorajdę, niezgrabnego amanta jest sposobem na litość. Ona potem często przeradza się w bliskość spowodowaną instynktem macierzyńskim.
Mam nie przejmować się tym jednym kwiatkiem,
A zezowatym sercem wnet się zajmiesz.
Z tobą w bliskości wszystko takie łatwe,
Nie dasz mi upaść na dno oraz zmarnieć.
Mógłbym tak ciągnąć ckliwe słówka, wpisywać się w atmosferę przedwojennych romansideł. Już mi się lepkie zrobiły klawisze, a po ekranie spłynęła łza.
Raczej uważaj, chłodne są me ręce,
Sporo wierności w partnerstwie pożądam,
Mam, o ironio, zezowate serce,
Które czasami na boki spogląda.
Tu wychodzi męskie… nie ma co ukrywać, chamstwo. Zawoalowane wprawdzie, ale jednak szorstkość, która może się nie spodobać. Taki utwór pasuje wprawdzie do tanga, ale chyba dam sobie spokój. Te chłodne ręce napawają mnie strachem. Czyżby mężczyzna chciał partnerkę lub nawet kochankę zamordować?
Nie wiem, czy którąś z powyższych zwrotek wykorzystam, serca zezowatego nie mam, jest wieczór, chyba dzisiaj wcześniej położę się do łóżka.