Zaznacz stronę

Pierwszy po pielgrzymce trening w siłowni kosztował mnie dużo… psychicznie. Konkretnie, to nic mnie nie kosztował, bo mam już z góry zapłacony miesięcznie karnet. On wymagał wysiłku, ale też nie fizycznego, całe trudności zogniskowane były na chęciach witalnych.

Po pracy wróciłem skonany, też nie czynnościami, ale cały czas czułem głównie skutki podróży. Nie nadaję się do dłuższego jeżdżenia jako pasażer. Prowadzenie auta również męczy, jednak zdecydowanie mniej. Nie potrafię całego zjawiska uzasadnić, nie chcę teoretyzować, lecz fakt jest faktem.

Absurdem jest to, że wypoczęty psychicznie tak rozleniwiłem się, że umysłowo trzeba było użyć wielkiego wysiłku, żeby dotrzeć do siłowni. Dotarłem, jestem zadowolony, bo będę spał i rozkoszował się przebywaniem w pościeli, a nie wciśnięty w fotel autokaru. Wolę męczyć się na bieżni i z ciężarkami, niż biernością pasażerską.