Zaznacz stronę

Wreszcie jestem w domu, cieszę się, bo przecież tu jest najlepiej, a zwłaszcza w mojej pracowni. Z Przemyśla przetransportowali mnie Mateusz i Patryk, prawidłowo powinienem wymienić ich odwrotnie, bo jechaliśmy samochodem Patryka. Zmieniali się za kierownicą, żeby było bezpieczniej, wszak kilometrów przebyć trzeba było dużo.

Do wyjścia byłem już gotowy po śniadaniu, ale wyjść ze szpitala to nie jest tak hop siup. Chłopcy zameldowali się na parkingu jakoś przed wpół do jedenastą, ale wypis miał być gotowy na trzynastą, więc pojechaliśmy zwiedzić Przemyśl. Wielkie mi zwiedzanie! Pochodziliśmy trochę w okolicy Rynku, zajrzeliśmy do kościołów, trzeba przyznać, że wnętrza imponujące. Katedra grekokatolicka bardziej skromnie wyposażona, ale ikonostas wspaniały.

Potem zjedliśmy nieco w restauracji i… O! Zapomniałbym, że Patryk zrobił mi zdjęcie ze Szwejkiem, którego rzeźba stoi, a raczej siedzi na ławeczce. Zatem po posiłku wróciliśmy do szpitala, tam już czekał na mnie wypis. Pożegnałem się z doktorem prowadzącym, z przesympatycznym personelem i współtowarzyszami niedoli ze szpitalnej izby. Tak wyglądał mój ostatni dzień przedłużonej pielgrzymki.