Dzisiejsze wydarzenia albo były zaplanowane, albo jakoś same się zrobiły zaplanowane poza moją wiedzą. Wcześnie rano zaplanowałem trening i było dobrze, jakoś mnie nie połamało. Zaraz potem, po śniadaniu napisałem tekst, dokończyłem? Nie, nie! Napisałem, bo od kilkunastu dni miałem w brudnopisie wystukane dwa wersy, więc stwierdzam, że napisałem. Nad Dramą nie spacerowałem dzisiaj, lecz pomysł jest z tamtego dnia, kiedy wpadł mi do głowy pomysł.
Spacer nad Dramą
Poranny spacer wzdłuż brzegu Dramy,
Wśród listowia zabrzmiał ciszy dzwonek,
Tutaj nie spotkam słów zakazanych,
Wszystko jest świeże i wybaczone.
Słońce mnie muska poprzez prześwity
W drzew koronach, które jeszcze drzemią.
Saren niepokój w zaroślach skrytych,
Nie będzie witać mnie tu na pewno.
Pnie przewrócone tulą się w trawach,
Niegdyś wyniosłe pełne zieleni,
Czas tak jak ludzi też na śmierć skazał
I na siedlisko mszaków zamienił.
Wzdłuż brzegów Dramy poranny spacer,
Nurt rzeki szybszy jest od mych kroków.
Co ja naprawdę w tym miejscu znaczę,
Istnieję w czasie, czy nieco z boku?
Nie wiem, czy istnieję w ogóle. Pojechaliśmy do Radzionkowa po wejściówkę na szczyt Kalwarii, bo jutro jest Pielgrzymka Mężczyzn i Młodzieńców do Piekar. Miał ją dla mnie Klaudiusz, ale oprócz tego pewne zadanie, które muszę wykonać, a o które pytałem już przed miesiącem. Mam napisać interludia do oratorium. Co to dla mnie, jutro będą gotowe – tak, tak. Tej czynności sam nie planowałem, ale zrobię to, bo muszę.
Potem „Spotkanie pod Renesansowym Stropem”, na tej imprezie w Muzeum chciałem być, ale gdyby mi się nie chciało, to nie chciałbym. Chciało się jednak i nie żałuję, gościem był Krzysztof Majus, a prowadził Sylwester Strzałkowski. Było ciekawie i teraz już jestem pewien, że chciało mi się jechać. Agnieszka też była zadowolona.
Teraz siedzę i robię wszystko, żeby oddalić konieczność pisania tych interludiów. Nawet wypisuję bzdury. Może jednak uda mi się sklecić chociaż dwa, zawsze to więcej niż nic.