Coś pisałem, szło dobrze z rana, ale potem szło paskudnie. Tak dalece, że w niedzielny dopołudniowy czas pojechałem do siłowni. Niedziela, dzień święty, ale relaks nie przeczy zasadzie przykazania. Sprawę potraktowałem łagodnie, był to odpoczynkowy trening.
Była niezła pogoda do chwili obecnej. Niestety stało się paskudnie, z nieba kapie mżawka, zrobiło się szaro, buro i ponuro. Jednym słowem – niemiło. Spać się chce w takiej aurze, ale nic z tego, bo…
Jak tu święcić dzień święty skoro czeka mnie wyprawa. Trafiłem paskudnie i zmuszony jestem jechać do pracy z dłuższy moment. Los jest nieubłaganie podły dla mnie.