Równo rok temu byliśmy spakowani, bo następnego dnia o poranku jechaliśmy na Mazury do Hanki i Adama. Bardziej może do Hanki, gdyż celem wizyty były jej urodziny. Spóźniliśmy się o kilka tygodni, ona urodziła się 17 marca. Nic się nie stało niepozytywnego z tego powodu, było miło.
Kończy się tydzień pracy, krótszy o poniedziałek wielkanocny. Wcale nie był przez to lżejszy, wręcz wydaję się bardziej zmęczony. Wprawdzie nic się nie stało niepozytywnego, wysiłek nie wyczerpywał, ale męczyła ogólna niechęć do pracy.
Niby nic się nie stało, ale w konsekwencji napisałem dwie zwrotki, które jutro bedą miały zakończenie, jak zwykle.
Wypluty jak pestka śliwki,
Istnieję choć nie wiem po co,
Wśród istot zajadle wścibskich
Z myślami wciąż się szamocąc.
Usta rozdziawiam, by krzyczeć
Na korzyść w swojej obronie,
Jedynie wygłaszam ciszę
Z wytrzeszczem oczu na koniec.