Moje spacery albo lepiej nazwać je wędrówki w samotności po różnych miejscach mojego środowiska, mają zaletą, która w pewnym momencie nieco mi przeszkadza. Te włóczenia się sprawiają, że pęka w szwach mój dyktafon, a do tego jeszcze zamiast skupić się na jednym temacie skaczę po różnych.
Przed pół godziną wróciłem z Tarnowskich Gór, byłem przekonany, że przemyślę temat, który zostawiłem niedokończony, że po powrocie siądę i natchniony sklecę kilka wersów. Nie udało się! Zapchałem dyktafon pomysłami, pojedynczymi skojarzeniami, które znowu będę musiał przepisać na komputer i dorobić pointę. Dla tego stanu rzeczy wymyśliłem (też mi odkrycie Ameryki!) tytuł: „Miasto natchnione”. Już mi się układa cały większy utwór.