Rano jechałem do pracy i wtedy w radiu usłyszałem, że dzisiaj mija 16 rocznica śmierci Michaela Jacksona. Różne o nim, o jego życiu i działalności artystycznej fruwają plotki. Nie mnie rozstrzygać co jest prawdą, a co złośliwością i zazdrością. Gdyby żył, miałby 66 lat, tyle miałby jeszcze dzisiaj, bo urodził się w sierpniu 1958 roku. Trudno przypuszczać jak potoczyłaby się kariera króla popu, trudno też fantazjować na temat wyglądu, bo zapewne zafundowałby sobie kolejną operację plastyczną.
Dla mnie ta rocznica jest mniej ważna od tego, co stało się w naszym domu. Tego samego dnia rozstała się z tym światem Czikita, nasza jamniczka. Jej historia i moje do niej przywiązanie stanowią ewenement uczuciowy między człowiekiem, a psem. Byłem przeciwnikiem brania szczeniaka, a powody miałem twarde. Wiedziałem jak kończy się fascynacja dzieci małym pieskiem w momencie, kiedy zwierzak podrośnie. Nie mogę osądzić, że rodzina nie zajmowała się nią, ewenementem było to, że Czikita mnie właśnie darzyła największym uczuciem. Było mi momentami głupio, że jej nie chciałem. Nie lamentowałem po jej zgonie, ale przez długi czas moja rzeczywistość wydawała się być dziurawa.