Jeszcze kilka godzin, a o sierpniu będziemy mówić w czasie przeszłym. Jaki był? Urozmaicony pod wieloma względami. Jeśli chodzi o mnie to pierwsza dekada była momentem dochodzenia do siebie po przejściach w Przemyślu. Musiałem zrozumieć, że diagnoza to nie wyrok, że żyć trzeba nie rozczulając się nad sobą, ale dbać o siebie w kategoriach rozsądku, a nie widzimisię.
Kolejne dwie dekady były dochodzeniem do formy. Bez przesady, żadnych nadmiernych wysiłków fizycznych, wszystko tak, żeby sprawiało mi więcej przyjemności, a mniej satysfakcji. Do tego reżim lekowy, mierzenie ciśnienia i zmiana diety. Z tym ostatnim nie miałem i nie mam problemów, bo wiele pokarmów uważam za dobre, wieprzowiny jeść nie muszę, a owoce i warzywa uwielbiam.
Ostatnie dni były dochodzeniem do wniosków. Jest ich wiele, każdy ma swoje dodatnie zabarwienie, ale również sceptyczne, a nawet negatywne. Nie mam już czasu na tłumaczenie się przed lustrem sumienia i wybielania czarnych oraz szarych plam. Nie będę powtarzał co podobno oznajmił Art Buchwald: „jeśli fakty są przeciwko nam, to tym gorzej dla faktów”.