Taki pokręcony piątek. Jedenaście godzin w pracy, w atmosferze nerwowości, przypadków dobrych i złych. Jedyną iskierką nadziei było to, że nadjedzie wreszcie upragniony moment, kiedy wejdę do samochodu i z nieskrywaną radością pojadę do domu na obiad.
Planowałem jechać do Rybnej, bo dostałem zaproszenie na spotkanie twórców i animatorów kultury. Może pojechałbym, gdybym nie skończył pracować o siedemnastej. Twórcy z pewnością obeszli się beze mnie, a animatorzy nawet nie zauważyli mojej absencji.
Miałem nawet ochotę udać się wieczorem na trening, ale po zjedzeniu obiadu zmieniłem zdanie, a może ten zamiar zmieniony został przez odrobinę rozsądku. Jutro jest sobota, nic mnie nie obliguje do robienia czegokolwiek. Mieć będę nieskrępowaną wolność, poczucie obowiązku nie rozkaże mi wcześnie wstawać z łóżka.
Piszę coś, a myślę odwrotnie. Planuję jutro z rana poddać się katordze treningu… Gdyby to była katorga, z pewnością bym do siłowni nie jechał.