Miałem niczego nie planować, lecz beztrosko wypoczywać i nabierać sił do nadchodzącego tygodnia pracy. Nie jest możliwe funkcjonowanie nawet bez najmniejszych przedsięwzięć! Co, miałem siedzieć bezczynnie i oglądać beznamiętnie telewizję albo czytać cały czas książkę odrywając się od rzeczywistości?
Zrobiłem kolejną korektę zamówionego oratorium. Poszło nieźle, poprawiłem literówki, ale przede wszystkim dopracowałem literacko. To można nazwać sukcesem. Wprawdzie całość mam już gotową od tygodnia, lecz delikatne szlify wyjdą na dobre utworowi.
Jak pisać, to pisać! Przeniosłem niezły pomysł z dyktafonu na komputer, po prostu go przepisałem. Miał to być niezależny od okoliczności tekst z gatunku refleksji cmentarnych. Wiem, wiem, że powiało grozą, ale niczego trupio bladego nie chciałem tworzyć, żadnego horroru. Doszedłem do wniosku, że pomysł ten może pasować do nowych Dziadów Tarnogórskich. Musiałem zrezygnować z zaplanowanej pointy i w tym momencie mnie zamurowało. Wiem jak mają iść kolejne zwrotki, zacząłem coś przenosić, dopisywać i jest efekt… to znaczy taki, że efektu brak. Wyszło jak zwykle.
Na pocieszenie dodam coś optymistycznego. Powiesiłem nową lampę w pracowni. Nie chcę się przyznawać jak długo mój pokój nie miał centralnej żarówki. Pewnie, że mi to nie przeszkadzało, fizycznie nie przeszkadzało. Istniało jak potężny wyrzut sumienia, więc praca wykonana daje mi satysfakcję w tę sobotę.