Zaczęliśmy piłkarskie Mistrzostwa Europy od porażki z Holandią 1:2. Widziałem początkowe 30 minut i nie było źle, a raczej fantastycznie, bo nasi strzelili pierwszą bramkę. Jak było potem, tego nie oglądałem. Pojechałem katować swoje ciało w siłowni.
Niby absurdalnie, bo niedziela jest dniem odpoczynku, ale wysiłek fizyczny jest pewną formą relaksu dla duszy. Oderwałem się od monotonii, zapomniałem na chwilę o sprawach tak ważnych, że lepiej o nich nie pamiętać.
Rano napisałem tekst, taką bardziej etiudę.
Codzienność
Poranek rześki,
Mój budzik nie śpi,
Mruczy pod nosem
Natrętnym głosem.
Sufit, poduszka,
Sypialni puszka,
Jest rozkaz – wstawać!…
I mocna kawa…
Mam w głowie ogień,
Czuję się bogiem,
Bogiem szaleństwa,
Staję na rzęsach.
A dzień jak co dzień,
Żaden dobrodziej,
Klęska, zwycięstwo,
Tłumaczeń gęstość…
Eksplozje zdarzeń,
Rozwianie marzeń,
W bigosie godzin
Wieczór nadchodzi…
Całkiem nie święty
Robię się mętny,
Chłodny i mglisty,
I… dobrze mi z tym.