Podejrzewam, że doszedłem do wysokiego stopnia zblazowania. Większość działań układa się pomyślnie, jakieś kwasy w otoczeniu nabierają lepszego smaku, a ja narzekam. Nawet nie wiem na co. Powinienem dać sobie w kość na siłowni (bardziej w mięśnie niż w kość, ha, ha!) albo pomyśleć o lekkim utworku, mało ambitnym, ale nastrojowym i przede wszystkim muszę go skończyć. Nie wiem, czy mi się to uda zrobić, bo już czas jest bardziej wieczorowy. Wycisk fizyczny jest w zasięgu ręki (bardziej auta, bo przecież trzeba dojechać), ale utworek wymaga lepszego nastawiania do świata.
O właśnie! Niby chcę pozbyć się zblazowania, a stale przebija się w wypowiedzi motyw niepewności i niechęci.