Zaznacz stronę

Nie jestem zbyt wielkim znawcą sztuki, nawet stwierdzę, że wcale nim nie jestem. Mnie coś albo podoba się, albo nie. I na tym koniec. Pewnie, że jakaś znajomość historii sztuki, historii w ogóle, a do tego jeszcze wiadomości, które łapię świadomie lub tylko pobieżnie w przelocie, pozwalają mi subiektywnie oceniać czyjąś twórczość. Nawet zmuszają do kontaktu z artyzmem wysokich lotów, ale śmiałości nie mam, żeby wypowiadać się na temat dzieł.

Już we wrześniu byłem wielce szczęśliwy, że pojechałem do Krakowa, do Muzeum Narodowego na wystawę ułamka dzieł Tamary Łempickiej. Gdybym miał podejście do zwiedzania typu: „nie pojadę, bo już widziałem”, to nie dałbym się namówić na ucztę artystyczną w Konstancinie – Jeziornej. Także wczoraj także, wraz ze sporą grupą znajomych skosztowałem nieco artyzmu w Villi La Fleur.

Jak mam się rozpisywać na temat sztuki, skoro już na wstępie stwierdziłem, jak jest moja znajomość rzeczy. Podziwiałem nie tylko samą wystawę Tamara Łempicka a art déco”, ale cały dorobek kolekcjonerski Marka Roeflera. Właściciel Villi La Fleur zgromadził niewyobrażalną ilość obrazów i rzeźb. Do tego mistrzowska aranżacja całości, łącznie z zewnętrznym otoczeniem.

Zmęczeni fizycznie, ale duchowo zrelaksowani i naładowani pozytonami arte, wróciliśmy do domu. Teraz czekamy cierpliwie na kolejne wzrokowe łowy sztuki.