Jutro połowa miesiąca, idę zgodnie z planem. Piszę optymalne ilości banalnego tekstu. Raczej wprawiam się, trenuję, żeby nie stracić minimalnej formy. Zmuszanie się też jest formą natchnienia. Staram się kończyć utwór korzystając z zapisanych pojedynczych zwrotek. Jakiś efekt jest, przynajmniej matematyczny.
Aktor
Ziemia to kiepskich aktorów teatr,
Którym na głowę spadła kurtyna,
Pycha najczęściej rozum zabiera
I nie wiem, gdzie tkwi tego przyczyna…
Człowiek w pamięci ma dziwny defekt,
Nieraz się gubi na zdarzeń mapie,
Chociaż dramaty niejedne przeszedł,
Znów na niewiedzy szczyty się wdrapie.
Gdy go oślepi ktoś lub ogłupia,
On krwi i potu w scenach nie szczędzi.
To niewolnictwa syndrom fatalny –
Bogactwa tworząc, sam żyje w nędzy.
Wyklaszcze sobie z mgły plan idylli,
Czerpiąc energię z tragedii cudzej.
I nawet nie wie, kiedy pomylił
Teatrzyk marzeń z życiem wśród złudzeń.
Na ziemskiej scenie wypada marnie
Gubiąc się w akcji płynącej wartko,
Nawet gdy silną zbuduje armię,
Bo jest z człowieka dziadowski aktor.