Nie nazwę zobojętnieniem stanu mego ducha. Wcale mi nie jest wspaniale z tumiwisizmem na sytuacje w moim zasięgu. Czuję się dobrze z nadmiarem obowiązków… Nadmiarem nie dla mnie, ja nie przypominam sobie sytuacji, w której miałem chęci poddać się.
Tym razem też nie podniosę rąk do góry, nie wywieszę białej flagi. Dam sobie radę, ale czy osoby współpracujące ze mną dadzą sobie radę z moją osobą?
Świata nie zbawię, na to siły nie mam,
Czy ktoś potrzebuje tego zbawienia?
A tak poza tym, czy świat wart jest tego.
Żebym się poddał mesjańskim zabiegom?