Zaznacz stronę

Przyjechaliśmy, dom stoi, w mieszkaniu chłodno, bo kaloryfery były albo zakręcone, albo przykręcone. Większość trasy była tak akurat do spokojnego jechania, nawet żałowałem, że nie pada deszcz, bo przynajmniej umyłby z grubsza auto. Owady już fruwają i przy autostradowej prędkości kończą żywot na masce, ale to pół biedy! Gorzej, że brudzą przednią szybę.

Moje życzenie zostało wysłuchane przez siły wyższe. Za Legnicą dopadł nas rzęsisty deszcz tak zacinający, że trudno było prowadzić auto. Morka aura, raz bardziej, to znowu mniej obfita utrzymała się do Góry Św. Anny. Po przyjeździe dowiedzieliśmy się z telewizji, że był to jakiś tajfun spowodowany gwałtownym niżem.

Najważniejsze, że bez większych przygód dotarliśmy pod dach rodzinny. Jutro poniedziałek i dalsza przygoda z codziennością.