Tarnogórski ratusz przestał być dla mnie przekleństwem. Jasne, że nie ten na Rynku, lecz ten w mojej pracowni. Jeszcze kilka dni temu miałem w oczach rozpacz, kiedy widziałem gołe mury bez okien i drzwi, a przede wszystkim bez najważniejszego elementu, czyli ludzi. Zawziąłem się i widzę, że było to opłacalne. Szopka zaczęła żyć, a przede wszystkim śpiewać, bo na ratuszowych schodach stoją chóry. Jutro niedziela, ale przypuszczam, że grzechu nie będzie, kiedy zabiorę się za „stolarkę”. Muszę wstawić przynajmniej okna, bo inaczej nie umieszczę na fasadzie aniołów.
Temperatura otoczenia stała się przekleństwem. Słoneczne lato jest cudowne, ale wtedy, gdy jest się na urlopie. Teraz, czyli przed 21:00 można posiedzieć na tarasie i chłodzić ospałe ciało.
Nie wiem jak długo będzie trwało to relaksowanie po tropikalnym dniu. Zaczyna kropić deszcz, pojedyncze krople spadają na laptopa. Chciałabym, żeby wystukały jakiś dobry tekst, ale obawiam się, że dając opadowi możliwości twórcze, mój komputer nie byłby w stanie niczego więcej zarejestrować. To byłoby prawdziwe przekleństwo.