Weekend z wolna przechodzi do przeszłości. Inaczej sobie wyobrażałem spędzenie czasu, ale widocznie tak miało być. A jak było? Raczej stabilnie, bez większego ruszania się z domu. Nieco przyziemił moje plany wczorajszy spektakl piwniczny. Trzeba było to zrobić, bo momentami robiło się nieciekawie. Zadymiona klatka schodowa trąci spalenizną do teraz.
Nie ukrywam ospałości. Ona mi towarzyszyła nierozłącznie. Jakiś taki czułem się oklapnięty, nie słaby, nie! Brakowało mi werwy, zapłonu do wszystkiego, czym miałem się zajmować. Przykładowo dzisiaj wybierałem się na przechadzkę po parku, a skończyło się na zjedzeniu paczki paluszków.
Tak prawdę powiedziawszy, to czy ja zawsze muszę mieć ochotę i energię? Zwłaszcza w czas świąteczny, nawet nie powinienem. Mam nadzieję, że inaczej będzie jutro o świcie. Wtedy muszę mieć zapał do pracy, nawet gdybym go nie miał.