Rano wybrałem się na przechadzkę. Tym razem do centrum Tarnowskich Gór, a nie w bardziej przyrodnicze zakamarki. Powód? Prozaiczny. Włożyłem czapkę nieadekwatną do warunków atmosferycznych. Nakrycie głowy nie zasłaniało uszów, a chociaż temperatura nie była tragicznie ujemna, to jednak nie sprawiała mi komfortu. Między domami nie wiało tak, jak w szczerym polu albo w przerzedzonym parku.
Skutkiem tego niedługiego wypadu jest poniższy tekst. Żadne arcydzieło mojego kalibru, ale bardziej rozgrzewka do dalszej pracy.
Poranek niedzielny
Około siódmej nad ranem,
Miasto niedzielnie zaspane,
Jedynie kościelne dzwony,
W senności czynią wyłomy
Płosząc ptaki skostniałe.
Jutrzenka chłodna wypływa,
Z dachów na chmur szarych grzywach.
Jeszcze wczorajszy jegomość,
Nisko kłaniając się domom.
Goli się butelką piwa.
Taksówka nieco dyskretnie,
Szarawy pas ulic przetnie.
Jej snopy świateł na pewno
Nie zdradzą, kto w niej się zdrzemnął
Po tym, jak bawił się świetnie.
Niedziela, Dzień Pański ponoć,
Miasto jak z rajską jabłonią,
Ogołoconą nad ranem.
Mieszkaniec każdy tu panem,
Chce, żeby jego sławiono.