Zaznacz stronę

Męczę ten tekst od kilku dni. Zdążyłem inne już napisać:

Noc redagując senny biuletyn

Rozlała sinoczarny atrament

Gdzieś w przejaśnieniach kwitną fiolety,

I fruną chmury nieuczesane.

Niebo Księżycem się rozziewało,

Na całe gardło, aż cisza chrzęści

I potęguje tę mroczną żałość,

Pod mdłą latarnią cień chodnik pieści.

Anioł rachunki ćwiczy na gwiazdach

Na galaktykach zrobił liczydło,

Czatuje, która z gwiazd w otchłań spadła,

Gdy komuś życie na Ziemi zbrzydło.

Miłość niejedna kwitnie w pieleszach,

By w populacji wyrównać straty,

Matka wyprane koszule wiesza,

Na rynnę wkroczył dumnie lunatyk.

Brakuje mi pointy. Uciekła mi po prostu z głowy. Rzadko zdarza się taki przypadek. Zazwyczaj tekst zaczynam pisać właśnie od zakończenia, od podsumowania treści. Nie wiem, co będzie dalej z tym problemem. Wywalę wszystko w diabły. O nocy napisałem tyle, że mogę sobie pozwolić na to.