– Jedziemy – padła komenda i za kilka minut już siedzieliśmy w moim aucie.
Nie tylko, ale chwilę później jechaliśmy w kierunku autostrady. Miejsce docelowe – Szczerbice. Zachciało mi się spotkać z Wiolką, Mateuszem i przesympatycznymi wnukami. Dawno ich wszystkich nie widziałem, bo poprzedni zjazd rodzinny w Psarach odbył się bez mojej obecności.
Trochę rozmów na budowie, bardziej z Mateuszem. Jakieś plotki, nowinki i wspomnienia. On przygotowywał ściany do ocieplenia, a ja w rozmowie porównywałem obecne techniki z dawniejszymi, kiedy to ze szwagrami budowaliśmy ich hacjendy. Przepaść nie do ogarnięcia.
Następnie jakaś kolacyjka pod chmurą… na dworze! Chmur nie było raczej, pogoda dopisała. Takie soboty lubię, rodzinnie i z humorem.