Nie kończę poniższego tekstu. Już jeden napisałem w całości, o poziomie i wartościach nie mam zamiaru opowiadać. Zwykle piszę, bo chcę albo mam teksty zamówione, albo rysują się w perspektywie jakieś ruchy w kierunku większego spektaklu. Takie strofki jak to w kursywie gryzmolę, chyba dla statystyki, żeby było więcej.
Księżyc na kominie mego domu przysiadł,
Oczy przetarł chmurne, ziewnął kilka razy.
Nie wiem, co mam robić, chyba zacznę pisać,
O czymś, co na pewno nie może się zdarzyć.
Wirują wśród włosów ogłupiałe myśli,
Noc poczęstowała bezsenności ciastkiem.
Słodkie jest, lecz po nie chce nić się przyśnić,
Piszę jakieś bzdury, twórczości namiastkę…
Oczywiście, bzdury! Bo jak nazwać zwrotki
Smętnie poskładane w mizerny erotyk,
Tanią metaforą kleję uczuć szczątki,
Poetycko chory, bezpłodny genotyp.
Jutro zmontuję pointę, bo myśli dzisiejsze mają już wartość nijaką. Nawet takie byle co powinno mieć porządne zakończenie.