Zaznacz stronę

Za oknem nieco poprawy. Nawet chmury odpuściły sobie okupację nieba i promienie słoneczne rozjaśniły ponurości dnia. Mnie jednak nadal nie opuszcza temat utopców. Coś z tym trzeba robić. Co? Proste! Należy pisać.

… Utopiec bał się czarownicy. Nie był to lęk jak przed chlebem podwójnie pieczonym, czy guzikiem ze ślubnego ancuga. Jej widok powodował onieśmielenie, poczucie niższości i brak rozsądku. Przede wszystkim jednak czuł dystans z powodu kota, który zawsze czarownicy towarzyszył. Zwierzę parskało, kiedy tylko wyczuło bliskość wodnego demona, a spojrzenie żółtych oczu przewiercało utopca na wylot.

Pomimo tych niesprzyjających okoliczności, czuł do czarownicy głębokie uczucie. Chciał ją mieć dla siebie, a zdając sobie sprawę z nikłej możliwości nawiązania kontaktu, jeszcze bardziej medytował nad sposobami zwabienia…”

W tym miejscu nastąpi opis różnych zdarzeń, ale już teraz chciałbym opisać najważniejszy moment.

…Czarownica skryła się pod mostkiem. Sama nie obawiała się deszczu, ale kot raczej wilgoci nie tolerował w rozmiarach serwowanych przez utopca. A ten nie przerywał swoich magicznych sztuczek. Tłukł z całych sił gałęzią w nurt rzeki, za każdym uderzeniem ulewa nasilała się. Dlatego dodatkowo robiło się coraz chłodniej. Kot nie krył niezadowolenia, miauczał i kręcił się wokół nóg dziewczyny. W końcu wzięła go na ręce i okryła chustką. Nie była bezradna w tej sytuacji. Pomruczała coś pod nosem, jakieś zaklęcie ze swojego bogatego repertuaru. Potem ilekroć utopiec uderzył gałęzią w wodę, ona pogłaskała kota pod włos. W efekcie na niebie pokazały się pioruny i grzmoty…”

Kolejny raz zabieram się do szkicowania opowiadań o utopcach. W przeszłości czyniłem tak kilkakrotnie. Teraz muszę wyszukać z czeluści komputera moje bazgroły i wreszcie skompletować zbiorek.