Historia poniższego tekstu jest krótka, ale zawiła. Najpierw miało być 7 sylab i pewnie skończyłbym pisanie, wystąpiła jednak trudność w doborze słów. Dlatego poszerzyłem wersy o jedną zgłoskę. Poukładało się wszystko jakoś, natomiast zgubiłem sens pointy.
W parku jesienią wędrówka,
Wieczór mi w oczy spoglądał,
Listowie szurało w smutkach,
Wiatr chłodny wśród drzew się błąkał.
Chciałem się drzewom poskarżyć,
Narzekać nieco na siebie,
Że jesiennie jestem marny,
Co mam z tym zrobić, sam nie wiem.
Użalałem się nad sobą,
Słowa leciały na trawę,
Drzewa przechodziły obok,
Wcale nie były ciekawe.
Liczyłem na gest jakiś miły,
Zwierzając się z licznych zgryzot,
Z mgieł, które duszę spowiły
Jak chmury, co Księżyc liżą.
Odstawię tekst do jutra albo i dłużej, nich dojrzeje, a zajmę się czymś innym. Dokończę jakieś pisanie, dorobię figurkę szopki…? Może niczego robić nie będę tylko obejrzę mecz Polska – Andora.