Zacząłem pisać niewinny tekścik zwrotka po zwrotce:
Na ulice do bólu wymarłe
Wyszła nieludzko bezdomna przestrzeń,
Tylko aut brudnych oczy zapalne
Do swych domowych zdążają nieszczęść.
Chmura wiatr krewki wiedzie na smyczy,
On coś w zaroślach zwęszył jak zawsze.
Zachód się zbliża, ratusz w szlafmycy
Dużą wskazówką zjada kwadranse.
Niebo żałuje swych gwiezdnych groszy,
Zmrok się przytula w piersi kamienic,
One powieki mrużą z rozkoszy,
Nic pustki miasta pewnie nie zmieni.
I w tym miejscu mnie zatkało, rzadko się to zdarza, ale tak bywa. I to nie z tego powodu, że nie wiem, co pisać, lecz odwrotnie, mam zbyt wiele pomysłów na pointę.