Przed kilkoma dniami zapragnąłem nabyć nowe buty. Większość sklepów jest już czynna, więc nic nie stanowiło przeszkody w odwiedzeniu przybytku z obuwiem.
Bezpieczeństwo zastałem pełne. Cała procedura z dezynfekcją, rękawiczki, maseczki, pouczenie o konieczności zachowania dystansu.
Butów przepięknych cała masa, byłem w szoku, bo nawet mój rozmiar, którego ze względu na popularność często brakuje. Jeśli do tego dodać spory zestaw wsuwanych, bez sznurowadeł i to jak wspaniale szerokich! Wprost na moje płetwowate stopy.
Problem był jeden. Nigdzie nie uświadczysz łyżki do butów. Mam już takie uprzedzenie, prawdę mówiąc związane z budową stopy, bo i szerokość, i wysokie podbicie, że nie przymierzam obuwia bez użycia łyżki. Wkładanie na siłę powoduje często nieumyślne przydeptanie i praktycznie zniszczenie towaru.
Już wiedziałem, że nie kupię niczego, ale na wszelki wypadek zapytałem ekspedientkę. Oczywiście, mają łyżki na zapleczu, jeśli klient zażąda, to otrzyma, a potem muszą ją dezynfekować.
– A gdybym przyszedł z własną? – zapytałem.
– To jest najlepsze wyjście z sytuacji – pani odparła z uśmiechem, ale dała do zrozumienia, że mówi serio.
Dzisiaj pojechałem tam znowu. Z łyżką! Buty kupiłem w 5 minut.