– Żeby się tak znalazł jakiś doradca i pomógł zrobić interes na węglu – szepnął sztygar do siebie. – Sprzedałbym mu nawet duszę, bo mam dosyć tej roboty.
– Do usług braciszku – usłyszał za plecami.
Akurat jechał obok cmentarza środkiem nocy więc pałętający się tam diabeł usłyszał jego narzekanie. Sztygar wystraszył się i przyhamował ostro.
– Ej! Uważaj, bo wylecę przez przednią szybę i stracisz okazję na odmianę losu.
– Nie wiem, czy chcę odmiany z twoją pomocą.
– Nikt cię nie zmusza, ale spróbować możesz – powiedział diabeł fałszywie.
– Tak bez zobowiązań? – upewniał się górnik.
– Jak najbardziej. Powiedz co ci się marzy?
– Na podwórku hałda węglą, którym mógłbym handlować i na kopalnię nie jeździć.
Diabeł zniknął, sztygar ocknął się i ruszył dalej, otworzył okno, pomyślał, że przysnął na moment.
Jakież było jego zdziwienie, kiedy rano na podwórku przed domem zobaczył niebosiężną górę węgla. Zrozumiał, że rozpoczął nowy etap swojego życia. Zwolnił się z pracy i był przekonany, że ma święty spokój do śmierci. Hałda jednak z dnia na dzień robiła się mniejsza, więc wybrał się nocą pod cmentarz i przywołał diabła.
– Diable, źle mnie zrozumiałeś, węgla nie miało ubywać – zgłosił pretensje.
– W porządku. Niech tak się stanie.
Sztygar sprzedawał węgiel tanio, bo kupować go nie musiał, cierpiała na tym jego dawna kopalnia, dlatego dyrekcja pofatygowała się do biznesmena. Nie powiedział skąd ma węgiel, dlatego konsekwencją było nasłanie na niego różnych inspekcji i kontroli. Wydawało mu się, że najlepiej będzie, jeśli węgiel zniknie. Poprosił więc diabła i ten mu kolejny raz pomógł. Niestety zniknęła nie tylko hałda na podwórku, ale też węgiel u tych ludzi, którym go sprzedał. Rozpętała się afera na cały kraj,