Zaznacz stronę

Rozdział 46

Pielgrzymka

Jeśli pogoda dla ludzi staje się nie do wytrzymania, można jakoś dać sobie z tym radę. Inaczej natomiast jest, kiedy sobie sami aurę międzyludzką psują. Tego na dłuższą metę wytrzymać nie można. Konflikt małżeński, którego źródłem były zwykłe bzdury, a nie poważne przewinienia, mieli załatwić w sposób bardzo poważny. Wybrali się na pielgrzymkę do Rzymu. Przed wyjazdem pani Brzoza przyszła do lauby, żeby poprosić Cilę i Kaniową o opiekę nad jej kotami.
– Niydowno byliście w Czynstochowie i co, niy pomogło? – pytała Kaniowa. – Toście sie musieli fest pogorszyć na siebie, co do Rzymu jechać musicie!
– Prośby pomogły, dlatego jedziemy do Watykanu podziękować. Zdarzyła się okazja, bo znajomi jechać nie mogli. Nikogo w domu nie ma i dobrze by było, gdyby życzliwe osoby zajął się troskliwie zwierzakami – mówiła do sąsiadek, a Policmajster będący z psem na podwórku zaśmiał się i wtrącił, żeby poprosiła Poetę.
– Panie Wołacz, proszę mnie nie prowokować. Już wiele przeszłam ostatnio, chcę spokoju i nie grzeszyć przed pielgrzymką do Rzymu i innych miejsc w słonecznej Italii – obruszyła się pani Brzoza.
– To pani na wycieczkę jedzie, a nie na pielgrzymkę, pani sąsiadko – drwił Wołacz.
– Wycieczka to jest coś innego niż pielgrzymka. Na wycieczce widzi się inny świat, natomiast na pielgrzymce świat się widzi inaczej – odparła pani Brzoza, a sąsiada aż zamurowała mądrość stwierdzenia. Nigdy by jej o takie myślenie nie podejrzewał.
– W takim razie niech pani pójdzie Poetę poprosić o opiekę nad kotami, to dopiero zobaczy pani świat inaczej – Wołacz dalej prowokował i pech chciał, że akurat Poeta zjawił się na podwórku.
– Może i do tego dojść – stwierdziła pani Brzoza, a widząc Poetę zapytała, czy gdyby poprosiła doglądałby jej kotów.
– Oczywiście! Zawsze kiedy szedłbym na piwo, czyli bardzo często, sama pani wie najlepiej, jaki ze mnie jest piwożłop – rzekł złośliwie Poeta.
– Pan to się nigdy nie zmieni – pani Brzoza pokręciła głową.
– Niestety nie mogę, bo człowiek idealny może tylko się zmienić na gorsze! – w tym momencie wszyscy parsknęli śmiechem. Sąsiadka poszła do domu, a Poeta z sąsiadem porozmawiali jeszcze chwilkę.
– Ja proszę pana w te pielgrzymki nie wierzę, znaczy się w ich skuteczność – rzekł po cichu Policmajster, żeby siedzących w laubie sąsiadek nie zgorszyć. Zorientował się, że wobec Poety poszedł zbyt daleko ze szczerością, zaraz więc dodał:
– Pomijając oczywiście wewnętrzną przemianę, jaką ostatnio przeszedłem.
– Mam podejrzenia, że przemiana jest bardziej zewnętrzna – drwił Poeta. – Poza tym to pan deklaruje stale chęci pielgrzymowania.
– Ja!? Coś się panu pomieszało, na żadną pielgrzymkę się nie wybieram!
– Wybiera się pan, wybiera! Na pielgrzymkę do ziemi obiecanej, do bram parlamentu,
tyle że nie Stwórca coś obiecuje, ale pan i panu podobni obiecujecie społeczeństwu i jeszcze Boga do tego mieszacie.
Na podwórku pojawił się Karlus. Zapalił papierosa drżącymi rękami.
– Co się dzieje? Syn pana znowu zdenerwował? – zapytał Poeta, bo sąsiad z piętra niżej palił tylko w momentach stresowych.
– Nie, córka wybiera się do Częstochowy z koleżeństwem całym – zaprzeczył Karlus. – Mówi, że wytrzymać w domu nie może. Trochę boję się, bo tyle się mówi o sektach, które teraz tam grasują. Trochę się o tym nasłuchałem, nie chcę, żeby zgłupiała.
– Jeśli ma zgłupieć, to prędzej czy później to zrobi – wtrącił Policmajster.
– Fakt, że pobłądzić można zawsze i wszędzie – potwierdził Karlus – ale i także odnaleźć i wyprostować. Sprzyjające warunki mogą cud sprawić.
– Zgadzam się, pan Wołacz jest przykładem cudu. Nawrócił się cudownie, ale do sekty stale należy – kpił Poeta, a Policmajster wzruszył ramionami i stwierdził:
– Na pana głowę, to nawet cud nie pomoże – i poszedł sobie.
Poeta należy do ludzi pamiętliwych, dlatego postarał się sąsiadowi odpłacić. Opisał to nawet na blogu:
„Kilka dni po mojej z sąsiadami rozmowie, a konkretnie na weekend wyruszyliśmy z żoną na mały wypoczynek w góry. Kiedy pakowaliśmy się do auta, zagadnął nas wścibski Policmajster, gdzie to wyruszamy.
– Na pielgrzymkę, w cudowne miejsce, to teraz jest w naszej okolicy modne – rzuciłem na odczepnego i pognaliśmy przed siebie. W górach było fajnie, ale nie o tym chcę pisać, lecz co się działo po powrocie. Podczas wyładowywania bagażu znowu asystował nam sąsiad, był jakiś przygaszony i niemrawy. Twierdził, że go boli głowa.
– A ja przywiozłem sobie wodę z cudownego źródełka, która podobno na głowę dobrze działa, mogę panu dać się napić – zaproponowałem i chociaż nie chciał, przyniosłem mu za kilka minut szklankę uzdrawiającej wody. Policmajster skrzywił się, ale wypił duszkiem i beknął aż echo się poniosło niczym duch opy Francka.
– Jeśli mi pomoże, to uwierzę w cuda – mruknął i usiadł w pustej laubie, bo akurat sąsiadki z parteru oglądały coś w telewizji.
Moja siostra w cuda zawsze wierzyła, a jeszcze bardziej ugruntowała się kilka lat temu podczas pielgrzymki do Rzymu. Wracali już, a w programie dnia mieli San Marino i Wenecję. Na pierwszym przystanku autokar zaparkował na którymś z licznych parkingów. Wszyscy udali się na zakupy i degustację win. Moja siostra trunkowa nie jest, kupiła wino dla męża i dla mnie, a potem poszła zwiedzać. Zbliżała się godzina zbiórki, a ona pobłądziła, a na domiar złego nie wiedziała, na którym parkingu stoi ich autokar. Jedni pielgrzymi poszukiwali jej, inni marudzili przy aucie, że nie zdążą do Wenecji. Kiedy w końcu się odnalazła dostało jej się od księdza, że taka porządna, a ledwie się na nogach trzyma po degustacjach. Ona faktycznie była słaba, ale ze zmęczenia i upału. W złych nastrojach przyjechali do Wenecji za późno i bazylika św. Marka była zamknięta, a siostra chciała się przy relikwiach patrona pisarzy pomodlić się o cud mojego nawrócenia i kontroli nad moim pisaniem, według niej bluźnierczym. Była bardzo zmartwiona, bo niestety do środka nie weszła. Cud jednak się wydarzył, bo kiedy piłem przed komputerem podarowane mi wino nieopatrznie nacisnąłem nie te klawisze i cały tekst poszedł w diabły.” Przerwał pisanie, bo do drzwi dobijał się Policmajster. Już nie bolała go głowa, dziękował z całego serca i zachwalał ją Pani Zgubeck, która właśnie wchodziła do swojego mieszkania. Ona jednak stwierdziła, że każda woda też jej pomoże na tuszę, jeśli przez miesiąc będzie tylko ją piła i nic więcej. Gdzieś po podwórku przemykał Kania. Wracał ze swojej codziennej pielgrzymki. Jemu choroba w krzyżu już dawno przeszła. Mógłby śmiało powiedzieć, że dzięki tej samej cudownej wodzie mineralnej, którą popijał tabletki przeciwbólowe. To była ta sama woda, której szklankę dał Poeta Policmajstrowi, tyle tylko, że tabletka była w niej rozpuszczona.