Rozdział 18
Przebranie na bal
Pamiętne spotkanie klasowe podczas „Gwarków” obfitowało w wiele tematów rozmów. Te prowadzone przez Kazika najczęściej schodziły na tory jego fantazji, czy imaginacji, które on nazywał niewyjaśnionymi sytuacjami. Zwłaszcza Anka próbowała go z różnych stron podpuszczać.
– Kiedy robię krótki odpoczynek nad wodą, zwłaszcza nad zalewem w Kamieńcu w toni wody można się niejednego dopatrzeć.
– Wiem, czasem można zobaczyć utopca. W Dramie jest obfitość tych demonów.
– Wygłupisz się, nie myślisz, że uwierzę w takie bajki.
– Wiary dawać nie musisz. Wystarczy, że kiedy będziesz Kamieńcu staniesz na brzegu i płaskim kamieniem rzucisz kilka „żabek”. Wtedy któryś z nich zjawi się natychmiast i opowie ciekawe historie. Należy wtedy odsunąć się od wody, bo może człowieka wciągnąć pod wodę.
– Przestań mówić takie rzeczy – wzdrygnęła się.
– Co strach cię obleciał? Boisz się, czyli wierzysz. Za niedługo będziesz miała z nimi do czynienie – rzekł Kazik, a ona zrobiła kółko na czole.
Miał Kazik rację, bo po kilku miesiącach zadzwoniła do niego.
– Kazik pomóż w kłopocie. Nasz starszy wnuczek ma w szkole bal karnawałowy. Wymyślili, że poprzebierają się albo za postacie historyczne, albo za śląskie demony.
– Niech się przebierze za utopca, będzie bez większej roboty. Przecież macie jakieś stare ciuchy, a do tego coś czerwonego, najlepsza jest kamizelka, może też być czapka.
– Może i tak wyglądały utopce…
– Wyglądają! One są w dalszym ciągu – Kazik przerwał jej wypowiedź.
– Dobrze, dobrze, tak wyglądają – poprawiła się. – Ale w tym przybraniu brakować mu będzie tylko flaszki wystającej z kieszeni i peta przyklejonego do dolnej wargi. Utopce są wodnymi menelami?
– Tak się ubierają na co dzień, lecz na specjalne okazje wyglądać mogą elegancko. Mają umiejętność czarowania, więc przebranie się nie jest dla nich problemem.
Wnuczek specjalnie nie chciał zakładać na siebie łachmanów, więc Anka sprawę skonsultowała ze starym wujkiem z Miedar, który należał do bajarzy znających się podobnie jak Kazik na wszystkich dziwolągach. Korzystając z lekkiej zimy odwiedziła go zaraz po Nowym Roku robiąc wypad rowerowy w tamte strony.
– Za moich młodych lat nikt się za utopca nie musiał przebierać – opowiadał Ance – one same na zabawy przychodziły. Najczęściej te, co w stawie mieszkały. Poznać ich było łatwo, bo jak siedział, to mu z rogu marynarki woda kapała. Czasem kieszeń cała drgała, gdyż mieli w niej rybę, czasem kilka. Niby miał to być ichni zegarek. Póki ona skakała, wiedział utopiec, że może jeszcze pobyć wśród ludzi, ale kiedy osłabła, musiał zaraz uciekać do wody, bo przygoda zakończyłaby się tragicznie. Bez wody demon umierał, czy ginął należy raczej powiedzieć, bo przecież to nie jest człowiek ani zwierzę. Niby ma ciało, ale nie takie materialne.
– Wujku, ale teraz nikt w utopce nie wierzy, mamy tak cywilizację rozwiniętą, że one są tylko w wyobraźni pisarzy i innych fantastów – powiedziała Anka.
– Cywilizacja cywilizacją, co to ma do rzeczy? Telewizor, komputer są wielkimi wynalazkami, a czy wszystko co przez nie przechodzi jest realne? – tego nie rzekł wujek, ale jego syn Antek, który z żoną Bożeną mieszkali razem. Antek właśnie wszedł do domu i chwilę przysłuchiwał się rozmowie. – Ja utopca widziałem kilka lat temu, nawet z nim rozmawiałem.
Anka zrobiła wielkie oczy ze zdziwienia, że kuzyn takie rzeczy opowiada. Jej zdziwienia było jeszcze większe, kiedy usłyszała opowieść Antka. Byli na balu karnawałowym w Zbrosławicach, w dawnej świetlicy blisko kościoła. Wybrali się tam ze znajomymi, ale stoły były dosyć duże i okazało się, że jakieś dziwne, nieznajome małżeństwo wykupiło sobie miejsce obok nich. Antek obtańcowywał kilkakrotnie wszystkie panie siedzące przy stole i była już bardzo głęboka noc, kiedy znowu chciał poprosić nieznajomą. Nigdzie jej jednak jej nie widział, więc zapytał męża.
– Pańska żona gdzie się podziała? Wyszła na papierosa? Chciałem ją poprosić do tańca.
– Moja żona nie pali, po prostu źle się poczuła i wróciła do domu – odparł nieznajomy.
– Tak samą ją pan puścił w środku nocy? – Bożena była deczko zniesmaczona. Ten osobnik nie zrobił na niej dobrego wrażenia. Przyznać musiała, że tańczył dobrze, ale wionęło od niego chłodem i wilgocią jak ze starej szafy. Poza tym włosy miał ulizane, jakby uklepane brylantyną, wyglądał staroświecko niczym podstarzały amant z przedwojennego filmu.
– Trzeba przyznać, że nie zachował się pan jak dżentelmen, nie mówiąc o tym, że może się jej coś przydarzyć po drodze – stwierdził Antek.
– Nic jej się nie stanie, mieszkamy niedaleko. Poza tym, co to pana obchodzi? – rzekł mężczyzna grubiańsko.
– Obchodzi mnie, bo siedzimy przy jednym stoliku, bawiliśmy się razem połowę nocy, więc wypada troszczyć się o towarzystwo, z którym się przebywa i pije. Zresztą niby nie moja sprawa, ale pan też coś mizernie wygląda. Chyba, ze to słabe światło daje taki efekt. Jest pan okropnie lady, a pod oczami ma pan sińce.
– A która jest godzina, bo zegarka nie mam? – zapytał współtowarzysz.
– Już dawno po północy – powiedział Antek
– No to ładnie! – krzyknął tamten i powlókł się w stronę szatni.
Poszedł Antek za nim, bo nie chciał mieć chłopa na sumieniu. Nieznajomy przechodząc obok wieszaków otarł się o jakiegoś młodego człowieka i wtedy aż przyklęknął łapiąc się jego marynarki.
– Niech pan uważa, co robi. To jest mój ślubny garnitur! – krzyknął młody człowiek.
– Ślubny garnitur… pełno guzików – wyszeptał dziwny osobnik, a osuwając się na podłogę wyjąkał, żeby dać mu wody.
Jeden potężny łyk wody mineralnej przywrócił go do jako takiej przytomności. Zaraz też wyrwał Antkowi butelkę i resztę zawartości wylał sobie na głowę. Zerwał się na równe nogi i pognał przed siebie w kierunku Wieszowy. Kilku mężczyzn pobiegło za nim, ale nie dali rady go dogonić. Kiedy wrócili opowiadali, że rzucił się jeszcze obok sklepu do kałuży, ale szybko wstał, biegł dalej i zniknął w okolicy mostka nad Dramą. Przepadł jakby zapadł się pod ziemię. W międzyczasie zjawiła się policja powiadomiona o zamieszaniu i pogotowie przywołane przez organizatorów zabawy, bo myśleli, że osobnik potrzebuje pomocy medycznej. Wspólnie zabrali się za poszukiwanie nieznajomego człowieka, niestety nigdzie nie go nie było. Na koniec stwierdzili, że widocznie pobiegł do domu, szkopuł w tym, że nie znano jego adresu. Zamieszanie rozpędziło całą zabawę. W szatni zrobiła się szamotanina z odzieżą wierzchnią i wtedy ktoś zidentyfikował płaszcz delikwenta. Policjanci przypuszczając, że w kieszeni znajdą dokumenty wymacali przedmioty, które okazały się być… śniętymi rybami.
Anka wysłuchała opowieści i może dłużej by rozmawiała, ale za oknem robiło się ciemno.
– No widzisz, że takie przygody się zdarzają – powiedział wujek do Anki przy pożegnaniu. Możecie śmiało wnuka przebrać za utopca, będzie najprawdziwszą postacią na zabawie.
– Nie wiem tylko co zrobić z tą rybą – zegarkiem – stwierdziła Anka. – Przecież nie damy mu żywej rybki do kieszeni, bo to jest niehumanitarne.
– Dajcie kawałek filetu z dorsza? Może makrelę wędzoną? Tylko nie puszkę sardynek w oleju, bo jeszcze komuś krzywdę zrobi tępym narzędziem – skwitował wujek i wszyscy buchnęli śmiechem.